sierpnia 23, 2025

sierpnia 23, 2025

Wszystko co dobre...

Wszystko co dobre...


Jak wiadomo, wszystko co dobre za szybko się kończy. Czas urlopu już za chwilę przejdzie do historii i zostanie wspomnieniem. Słodko gorzkim, bo lipiec wolałabym wymazać z pamięci i uznać, że go wcale nie było. Poza śmiercią Hesy wydarzyło się zbyt wiele złego, o czym nie chciałam i nie chcę tutaj pisać. W każdym razie. Lipiec przeciągnął mnie w każdy możliwy sposób i kiedy już myślałam, że gorzej nie będzie, okazywało się w jakim byłam w błędzie. Cóż, takie życie. 

Ale! Nie na darmo napisałam słodko gorzkie wspomnienia. Bo między tym złym, próbowałam wyrwać chociaż trochę dobrego. Był urlop - w deszczu! A jakże! Bardzo proszę, nie piszcie mi, że nie ma złej pogody, tylko złe ubrania. Nie, nie i jeszcze raz nie. Podczas urlopu, chciałam pływać kajakiem, wygrzewać się w słońcu i korzystać z tego, czego nie mam przez cały smutny rok.  Oczywiście na 5 dni wyjazdu wylosowałam 4 deszczowe. Milusio i w ogóle. Zaczęłam się już obawiać, że przez ten deszcz popadnę w nałóg wiadomy ;d - Taka ironia. 


W tym roku postanowiliśmy pojechać do Wolsztyna. Jako, że pierwszym razem byliśmy tylko przejazdem i bardzo nam się spodobało. Stwierdziliśmy, by przyjechać ponownie na dłużej i na spokojnie zwiedzić miasto, popływać po jeziorze i ogólnie odpocząć w miłych okolicznościach przyrody. 

Jak było, już wspomniałam wcześniej. Deszcz rujnował mój nastrój doszczętnie, ale nie myślcie sobie, że siedziałam i biadoliłam. Oczywiście, że nie. Między jednym opadem, a drugim, lecieliśmy chociaż trochę w teren, żeby nie dostać nie powiem czego. 

Na kajak wybraliśmy się ostatniego dnia! No mówię Wam, radość niesłychana. Jeden dzień kiedy można było spokojnie popływać, a i tak, na środku jeziora... złapał nas deszcz. Także tak. 


I wiecie w końcu doszliśmy z moim R do momentu, kiedy stwierdziliśmy, że Wolsztyn to zapamiętamy w deszczu, jako szary, bury i ponury. Nawet mieliśmy w planie skrócić wyjazd, bo na choinkę siedzieć i patrzeć jak pada. Lepiej już być w domu...

Ja Wam tutaj wyłowiłam kilka fotografii, które były właśnie w oknach pogodowych. Smutno mi było okrutnie, gdy w dniu wyjazdu zrobiło się upalnie i pięknie. Cóż. To był dopiero początek złego.. 





Wolsztyn to piękne miejsca spaceru brzegiem jeziora. Zostały utworzone świetne kładki nad wodą lub przy samym brzegu jeziora.  Jest wiele miejsc do posiedzenia - pomostów, kwiatów, jak również terenów na spędzenie czasu z dziećmi. Gdy była już piękna pogoda, chodziliśmy wręcz kilometry tym pięknym miasteczkiem, bo uwierzcie ma ono swój urok. Co najciekawsze, nie jest oblegane przez turystów. Czyli tłumów tutaj nie uświadczycie. Nieco mnie to dziwiło, bo Wolsztyn słynie z Muzeum Parowozowni, jest również bardzo uroczy skansen - do którego się udaliśmy i zrobię relację w następnym poście.  W Parowozowni byliśmy poprzednim razem i również uważam to miejsce za warte zobaczenia. 









Podsumowując, mój pierwszy wyjazd nie był do końca udany, ale jednak człowiek chciał jakoś zrelaksować się i złapać lekki reset. Wyszło jak wyszło, pocieszała się, że za chwilę będzie mnie czekał kolejny, na który jeszcze bardziej czekała. O nim również napiszę, jak i o tym, jak się zakończył....


Tymczasem, postaram się do Was zajrzeć, musiałam sobie zrobić przerwę od pisania, zaglądania. Potrzebowałam oddechu po tych wszystkich przeżyciach. 


lipca 27, 2025

lipca 27, 2025

Zabrała mi część serca...

Zabrała mi część serca...

 


Hesa pojawiła się w naszym życiu niespodziewanie. Mały kotek w środku zimy. Skąd przyszedł? Nie wiedział nikt. Jednak była i została z nami. Na chwilę. Hesia odeszła, zabierając ze sobą część mojego czarnego serduszka. Mogłabym napisać, że zostawiła pustkę - ale to nieprawda. Była wyjątkowa pod każdym względem. Nauczyła mnie tak wiele i dlatego nie mogę napisać, że jej odejście to pustka. Jej odejście do ból i tęsknota. Bo za szybko. Chcę jednak wierzyć, że tak miało być. Miała pojawić się nagle, spełnić swoją misję i pójść dalej.



Pilnowała porządku w domu. Nie znosiła gdy inne kotki się "kłóciły". Budziła rano, jeszcze przed budzikiem. Nie za wcześnie. Jakieś 5 minut przed :). Słodko udeptywała jedną łapką. Była mała, ale zarazem wielka. Miała spojrzenie wielkich oczu, z których często się śmiałam, że wygląda jak UFO. Prawda jest taka, że patrzyła mądrze, jakby chciała zapytać - ale dlaczego nic nie rozumiesz? Często nie rozumiałam. Jednak kochała nas bardzo. Sprawiedliwie przychodziła na tulasy, potem układała się do snu pomiędzy. Biegła witając tym swoim rozczulającym - miau miau. Dosłownie, robiła to idealnie. 



Pokochały się z Bobo jakby były prawdziwymi siostrami. A może były? Jedna i druga przeszła tak wiele... Pamiętam, jak zobaczyłam, że zjada ślimaka. Wtedy dotarło do mnie jak ogromny głód musiała przejść. Mimo, że już miała jedzenia pod dostatkiem. Mimo swojego miejsca w domu, przez pewien czas łapała te ślimaki. A my tłumaczyliśmy, że już nie musi. Bo nigdy nie będzie głodna. I nie była. Uwielbiała drobiowe żołądki. Zajadała na swoim miejscu. Wdzięczna i kochająca. 


Nie lubiła zbytniej uwagi. Jednak kiedy potrzebowała bliskości domagała się do skutku. Pamiętam jak przerwała mi naukę. Bo był czas tulenia i "rozmowy". Hesia uwielbiała gadać a robiła to w wyjątkowy sposób, który nie jestem w stanie odtworzyć. Czy miała wady? Nie mam pojęcia. Dla mnie była idealna. Była pierwszym kotkiem z ulicy, który od razu zrozumiał do czego służy kuwetka. Wszystko robiła tak naturalnie.. Jakby wiedziała. Może wiedziała? 


Chciałabym cofnąć czas. Chciałabym żebym nigdy nie musiała się z nią żegnać. Nie trzymając łapki do ostatniego bicia serduszka. Pociesza mnie jednak, że byłam z nią do końca i nie zostawiłam nawet na minutę. Moment gdy jej serduszko przestało bić, złamał moje serce. Wierzę, że jest szczęśliwa w miejscu do którego pobiegła. 


Była tak krótko, ale jestem przekonana, że pojawiła się w konkretnym celu. Odeszło jej kochane ciało, ale nigdy nie odejdzie z pamięci. Zapamiętam waleczną kotkę, która przetrwała tak wiele i miała w sobie tak wiele miłości.  Mam nadzieję, że gdziekolwiek jest, wie jak bardzo ją kocham i nigdy nie przestanę. 

lipca 20, 2025

lipca 20, 2025

Lipcowe o wszystkim i o niczym

Lipcowe o wszystkim i o niczym

 


Właśnie zauważyłam, że coś niewiele piszę o książkach. Nie żebym nie czytała, co najciekawsze mam kilka tytułów do opisania. Tylko jakoś tego nie czuję. Dawniej pisanie o książkach samo wychodziło, a teraz zagrzebuje się w słowach, by w końcu stwierdzić, że to nie to i usuwam. No, ale już nie narzekam. Wymarudziłam o pogodzie i deszczu. Aż w końcu zrobiło się jakby cieplej i nawet słońce poświeciło dwa dni. Coś niesamowitego. To też wyskoczyliśmy na mały spacer. 





Przechadzając się dziś leśną ścieżką, mój R stwierdził, że właściwie można nigdzie nie jeździć bo w koło jest tak pięknie i w ogóle. Niby tak, ale szybko sprowadziłam naiwnego na ziemie. Wszak każdy wie, że siedzenie w domu i nic nierobienie jest niemożliwe. Po sprzątaniu wzięłam się za malowanie, tak więc podejrzewam, że gdybym miała siedzieć cały urlop w domu. To przeprowadziłabym generalny remont.  
Mimo wszystko, jest coś w tym co mój R mówił. Niby fajnie gdzieś pojechać. Ale już jest dramat. Bo koty zostaną i będą mocno tęsknić, a jeśli one będą tęsknić, to nam będzie smutno. Oczywiście będzie do nich przychodził wyznaczony opiekun. Niemniej to nie będziemy my. Mój R jest w wielkim dramacie, więc go nie podkręcam,  mnie samą skręca na myśl, że one biedne będą płakały, a my sobie zdrajcy pojedziemy. No ale wyjazd jest potrzebny. 

Podejrzewam, że skończy się jak wtedy, gdy pojechałam z mamą. Mama się dowiedziała, że jedna kicia odmówiła jedzenia, bo to nie mama karmiła. Mama się rozpłakała, wpadła w rozpacz i skróciłyśmy wyjazd, bo kicia tęskniła. 




Z dobrych wiadomości. Kupiłam sobie mop parowy. Już drugi w tym roku. Pierwszy był z Viledy. Mój Boże jakie to było beznadziejne urządzenie. Niby firma spoko, ale będę szczera. Co mnie on nerwów kosztował to moje, by po miesiącu się zepsuć. Znaczy ułamała się ta część, która skręca mopem. Dałam do reklamacji, ale nie naprawili, chcieli oddać pieniądze albo wymienić na nowy. Wzięłam pieniążki i zakończyłam przygodę z mopem parowym. No, ale przy tych kotach to jednak trzeba. Zrobiłam zatem drugie podejście. Dużo tańszy z tyloma nakładkami, że byłam w szoku, bo w tej cenie to  i ścierek ma więcej niż Vileda i się świetnie odpina i można nim okna myć. A jak zacnie czyści kanapy. No złoto! Jak będziecie chcieli poczynię sesję zdjęciową mojego nowego przyjaciela. Jest ładny i naprawdę fajny. Ciągle nim mopuje. Dlatego muszę pojechać z domu. Bo się uzależniłam od MOPA! ;) 




Miejsce w którym robiłam zdjęcia wyżej, jest moim aktualnym odkryciem. Wiedziałam, że jest mała elektrownia wodna. Z taką mini zaporą i dosyć sporym zbiornikiem wodnym. Jednak nie miałam pojęcia, że z jednej strony brzegu jest taka przeurocza ścieżka, gdzie są poustawiane ławeczki, albo te BOBRY! Mówię Wam, one robią tutaj robotę. Wiecie Bobry nad Borem;). Fajny pomysł, niby nic takiego, ale jest klimacik. Przeszliśmy jeszcze przez zaporę na drugą stronę i wiecie co? Z tamtej strony nie ma już tego efektu. Nawet nie chodzi o brak ławek, czy Bobrów, ale jakoś jest nijak. 

Także myślę, że znalazłam nową bazę wypadową na samotne spacerki, może nawet do posiedzenia z książką w plenerze. 


A tutaj wspomniana zapora. Jak widać niepozorna. Miejscowość nazywa się Wrzeszczyn - nie pytajcie, nie mam pojęcia skąd ta nazwa ;). Tak więc, jeśli przypadkiem znajdziecie się w okolicy polecam przejść się przyjemną ścieżką spacerową, która doprowadzi do Siedlęcina.  



lipca 14, 2025

lipca 14, 2025

"Sorry taki mamy klimat"

"Sorry taki mamy klimat"


 Ostatnio z koleżanką rozmawiałyśmy na temat formy spędzania urlopu. Tak się złożyło, że obie radośnie i z zapałem latałyśmy po domach ze ścierą i mopem. Potem wjechały urocze memy typu - powiedz, że masz urlop nie mówiąc, że masz urlop, a na zdjęciu... akcesoria do sprzątania. Nie powiem, plany na pierwszy i drugi tydzień lipca miałam nieco luźne, bez szaleństw i całej reszty.
 No ale, drodzy państwo. Ja już chciałam malować świat na zielono, kiedy to wiosna stwierdziła, że jedzie do nas okrężną trasą. Teraz mam sobie pomalować słońce na niebie i wmawiać, że jest ciepło? 

Powiedzieć, że jestem rozczarowana, to jakby nic nie powiedzieć. Ponoć poznaje się że jest się dorosłym, kiedy cieszy nas latem wieszanie prania, które szybko schnie. W tym roku nawet ta maleńka radość paskudnego dorosłego życia została mi odebrana. Jedyne co robię, to biegam z suszarką między domem, a przed domem między deszczami. Nie wiem, co i gdzie poszło nie tak. Bardzo mi się to nie podoba. Bardzo. 


Od kilku dni przeglądając tik toczka, widzę relacje osób, którym wylosował się urlop w najpaskudniejszą aurę jaka może być. Bo nad morzem deszcz i wiatr, to jeden wielki smutny.. sami wiecie co. Nie ma co ubierać w kolorowe papierki. Deszcz podczas wyjazdu to zło. Jeden dzień można zapić, znaczy jakoś przetrwać. Kilka dni to już jest zemsta  Posejdona, ale kogoś innego, co był od pogody. Nieważne. 
No i teraz nadchodzi ten dreszcz emocji. Bo oto i ja niebawem wyruszę na te moje wyczekane wakacjowanie. Śledzę pogodę, która słuchajcie zmienia się z godziny na godzinę. Będzie deszcz czy nie będzie. Normalnie może powinnam obstawić - jakiś hajs by z tego był. Jak już pogoda będzie... no. 




W końcu, na  któryś dzień deszczu, kiedy to patrzyłam na świat rozmywany i ogólnie jesienny z cyklu czas na - hoa hoa. Dla nie wtajemniczonych, klimat Zmierzchu, w sensie sagi Zmierzch, bo jesienny vibe i tak dalej. Były też memy, że fajna jesień tego lata i tak dalej. Ja to się boję, że nie pochodzę w tych moich sukienkach, które z taką radością kupowałam zimą. To jest doprawdy bardzo niesprawiedliwe. Ale wracając do tego kolejnego dnia deszczu, gdy nagle po deszczowej drzemce, otworzyłam oczy, ujrzałam - S Ł O Ń C E! No więc wyskoczyłam z łóżka, mówię mojemu R, dawaj  zbieraj się idziemy na Zaporę, trzeba głowy przewietrzyć, Chodź, padało nikogo nie będzie. He he he...

Chyba o tym samym pomyślało kilkadziesiąt gnijących ludzi w domach ;D 



Ludzi było naprawdę sporo, aut jeszcze więcej - nie mam pojęcia jak to możliwe. Ale tak było. Nie kłamię! Zresztą nieważne. Przeszliśmy się troszkę nad zaporę, potem nad stację, na most, który miał zostać wysadzony, ale nie został. Nie poszliśmy bo już trzeba było wracać. I dobrze, bo jak tylko doszliśmy do domu.

Nie zgadniecie. 

Zaczął padać deszcz. I była burza. Bo przecież dawno nie było ;D 


I tak sobie siedzę i rozmyślam. Pogoda w tym roku jest fenomenalna. Wiosna przycięła z nami w nie powiem co, ale widzę Lato startuje w wyścigu na najbardziej deszczowe i ogólnie bure i ponure. Temperatura też specjalnie nie idzie do góry, ale przecież były zapowiedzi tych 40-to stopniowych upałów. Chyba podzielić te 40 na dwa dni, albo nawet trzy. To tak, wtedy będzie się zgadzało :D. 


Jak widzicie, ręce opadają i wszystko inne. Ten tydzień też zaczął się słonecznie, ale nie przesadzajmy. Już na horyzoncie chmury, deszcz i ... a jakże. 16 stopni na liczniku. No przecież nie możemy się rozbestwić. Jeszcze nie daj Bóg się przyzwyczai człowiek do dobrego. Hartować się trzeba, zaraz zima. A nie, czekajcie, ona jeszcze się chyba nie skończyła. W końcu pamiętnego roku, w Sylwestra było 18 stopni... także prawie jak w Lipcu! 

Na zdjęciach Zapora W Pilchowicach. Mogłabym napisać, że nie ma śladu po powodzi, ale na jednym widać u dołu jakie są zniszczenia. Swoją drogą, póki co, nikt nic z tym nie robi. Może czekają na następną? 

lipca 07, 2025

lipca 07, 2025

Poszłam na Wieżę

Poszłam na Wieżę

 


Zaczęło się to jakiś czas temu. Postanowiłam z okazji urodzin wybierać w miejsca, które chciałam zobaczyć właśnie z tej okazji i  przełamywać własne bariery. W tamtym roku byłam nad morzem, jeszcze jakiś czas temu poszłam w góry do miejsca, którego nigdy nie widziałam. No a w tym roku stwierdziłam spontanicznie, że wdrapie się na wieżę widokową. 

Ktoś pomyśli, ale wielka rzecz - wieża widokowa. Właśnie, dla innych nic takiego. Dla mnie paniczny strach. I zawsze, ale to zawsze, kiedy gdzieś napotykaliśmy takie wieże, zostawałam na dole. A mój R wdrapywał na górę, robił mi zdjęcia i opowiadał jak było. Nie dawałam rady, nie umiałam się przemóc. To nawet nie był strach, tylko najnormalniejsza panika. Gdzie robiło się słabo, nogi jak z galarety i cała reszta. 

W tym roku stwierdziłam. Okej, spróbuję. Wyjdę na tę górkę i wdrapie się na wieżę widokową. Obejrzałam sobie zdjęcia w internecie i zdecydowałam. Jedziemy! 



Wieża widokowa na Trójgarbie w paśmie gór Wałbrzyskich. Można wejść z wielu okolicznych miejscowości, My wybraliśmy Witków. Auto zostawiliśmy na parkingu przy placu zabaw. Najpierw drogą asfaltową zmierzaliśmy ku lasowi, gdzie już mieliśmy znaleźć odpowiedni szlak do dotarcia na szczyt Trójgarbu gdzie została umieszczona wieża. Wysokość to 27 metrów. Jest kilka balkonów na których umieszczone są ławki. Można sobie usiąść i podziwiać widoki - o ile nie zmagacie się z lękiem wysokości jak ja;). Co mnie zdziwiło? W większości konstrukcja jest wykonana z metalu. Zazwyczaj widuje tego typu wieże tylko z drewna. Ciekawe było jeszcze, że będąc na wieży nie miałam zasięgu, nigdy jeszcze się z czymś takim nie spotkałam. Bo zazwyczaj nie jest to wysokość przy której zanika. A w każdym innym miejscu był. 


W większości trasa wygląda właśnie tak, jest naprawdę bardzo przyjemnie. Nawet w upał na jaki my trafiliśmy. Mimo wczesnej pory startu. Nie odczuwało się go dotkliwie. Las przyjemnie chłodził i szło się idealnie. Jedynie pod koniec odczuwałam zmęczenie. Może dlatego, że zawijasy dookoła tej góry sprawiały wrażenie jakby się miały nie skończyć ;). Niemniej, to było raczej moje zniecierpliwienie, ponieważ zależało mi, by nie trafić na tłumy ludzi. Jakoś wtedy potęguje się mój strach. 


W tym miejscu był piękny widok i w oddali można dostrzec szczyt Śnieżki :) na zdjęciu jest o wiele mniejsza. W rzeczywistości lepiej była widoczna. Tutaj chyba byliśmy w połowie drogi. Czyli ta lepsza część za nami. Tej gorszej nie fotografowałam, ponieważ skupiałam się na podejściu ;))). 


Ciekawostka. Szlak, który my wybraliśmy był oznaczony właśnie w ten sposób. Mój R żartował, że jest oznaczenie od UFO a na szczycie sobie lądują;). 


Tak właśnie wygląda droga do wejścia do lasu. Jest to dosyć spory odcinek i niech nikogo nie zwiedzie, że można w takim razie jechać dalej i szukać miejsca dla auta. Bo nie znajdziecie. Chyba, że ktoś chce ryzykować i wjeżdżać na prywatne posesje. Tutaj jeszcze szłam w długim rękawie, bo jak wspomniałam byliśmy bardzo wcześnie, więc w cieniu odczuwało się chłód. 





No i tutaj już jednak zaczęło robić się ciepło. Mimo godziny 9.00 słońce zaczęło przygrzewać i między drzewami dawało się odczuć upał. Kolejna sprawa, samo podejście w górę rozgrzewało ;). 



I wreszcie przepiękne widoki z góry wieży widokowej. Są naprawdę zachwycające i warto wdrapać się na ten może niewielki szczyt, ale jednak potrafiący przy końcu dać w kość;). 




Jak wspomniałam na początku. Był to dzień moich urodzin, dlatego niosłam w plecaku ciasto i świeczki. A nawet talerzyk! Żeby było ładniej;). Przyznam szczerze, że podczas wchodzenia skupiałam się na nagrywaniu, żeby nie patrzeć na tę przestrzeń i wysokość. Jednak po wejściu na przedostatni taras, czułam strach i chciałam szybko zejść. Zanim wypakuje to ciasto i świeczki. Mój R złapał mnie za rękę, powiedział, że będzie mnie pilnował i wytrzymam. Więc usiadłam tyłem do tego przepięknego widoku, wyjęłam wszystko co potrzebne. Znowu skupiłam na zadaniu i jakoś poszło! Jest kilka zdjęć, nawet nie widać spięcia. Za każdym podejściem do barierki byłam tam kilka sekund i uciekałam. Nie dajcie się zwieść, że jest tam jakakolwiek pewność siebie. 

No ale.. DAŁAM RADĘ! jest to moja pierwsza wieża widokowa tak wysoka. Jeszcze muszę napisać, że siedząc na tym tarasie, to czujecie jak ona się kołysze. Co u mnie potęgowało panikę. 

Widok na wieżę ze ścieżki, którą schodziliśmy. Troszkę zmieniliśmy trasę na powrocie, żeby nie było nudno. 



Siedzieliśmy sobie na wielkim kamieniu znajdującym na wzniesieniu. Stwierdziliśmy, że to będzie dobre miejsce na odpoczynek i zjedzenie prowiantu. Drzewko, a raczej pozostałość po nim na tle zieleni, bardzo mi się spodobało i postanowiłam uwiecznić. 


Podsumowując, była to naprawdę udana i przyjemna wycieczka. Szczerze polecam, tylko w chłodniejszy dzień żeby jednak się za mocno nie przegrzewać. Na dole pod wieżą są ławeczki i stoliki, można odsapnąć przed wejściem na górę - naprawdę się to przydaje:). Jeśli ktoś zbiera pieczątki zdobywcy szczytów, jest i tam w schowku. Ja jeszcze się za to nie zabrałam i szczyty zdobywam, ale bez pieczątek;).  Fajna atrakcja również dla dzieci, szło ich sporo, dawali radę lepiej niż ja! Także jeśli ktoś się zastanawia, to śmiało można brać pod uwagę jako wypad rodzinny. 


Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger