lipca 13, 2018

lipca 13, 2018

Dziewczyny z Wołynia

Dziewczyny z Wołynia




Na temat przeszłości, nie zawsze chcemy rozmawiać. Zwłaszcza kiedy dotyka przykrych wydarzeń. Jeszcze bardziej, gdy były one skutkiem olbrzymiej tragedii. Jednak są wspomnienia, o których po prostu trzeba pamiętać i przypominać. By nigdy, ale to przenigdy nie doszło, do czegoś podobnego.

W zasadzie unikam tematyki wojennej, zwłaszcza opowieści, które wydarzyły się naprawdę. Przeraża mnie ogrom bestialstwa, jaki spadł na niewinnych ludzi. I dlaczego? Za co? Co było powodem, do tak okrutnych postępowań?

Anna Herbich, tym razem prowadzi czytelników, na spotkanie, z kobietami ocalałymi z rzezi Wołyńskiej, chyba więcej nie trzeba mówić. Kto kiedykolwiek o tym słyszał, zdaje sobie sprawę, że obrazy, które mają w pamięci te bohaterki książki, są przerażające. Wręcz niewyobrażalne. I niestety prawdziwe.


Wyrok był jeden. Wymordować Polaków, zajmujących ziemie Wołyńskie. Nie mógł się ostać żaden żywy Lach. Nie było różnicy, starszy, dziecko czy kobieta. UPA była bezwzględna i brutalna. Mało tego, nawet sąsiedzi, którzy niegdyś żyli w dobrych relacjach z sąsiadami, zdradzali i wysyłali na okrutną śmierć.

Poznajemy kobiety, które wyrwały się tej śmierci i przeżyły, jedną z najbardziej brutalnych i uciszanych rzezi. Uciszanych przez tych, dla których prawda była niewygodna. Latami milczały, w obawie, że ich słowa mogą przynieść kolejne nieszczęście.

Bo kto dawniej słyszał, co wydarzyło się na Wołyniu? Jeśli o tym mówiono, to za zamkniętymi drzwiami, tak by nikt nie usłyszał, ale i to, był strach. Bo przecież tam NIC się nie wydarzyło.

A prawda, mrozi krew w żyłach i słuchając, czy też czytając relacje ocalałych, ma się wrażenie, że takie masakry są wręcz nieprawdopodobne. Bo jak można, przyjść do wioski, wyrąbać siekierami jej mieszkańców? Robiąc to z mściwą satysfakcją? Jak można rozczłonkowywać żywych ludzi, tak by śmierć była wybawieniem?

Nie potrafię i nie chcę sobie wyobrazić, jakie piętno noszą w sobie Te kobiety, które widziały ciała, a raczej to, co zostało z ciał ich rodziny, znajomych.

Uciekały nocą, bezradne i przerażone. Szukały pomocy, czując na plecach oddech śmierci. Zostawiły za sobą wspaniałe dzieciństwo. Pozostały same, brutalnie wyrwane z domu, pozbawione rodziny. Nie miały pojęcia, co przyniesie przyszłość. Jedno było pewne. Obrazy egzekucji, na zawsze miały pozostać w ich głowie. Ból i pytanie — Dlaczego?

Pamiętam, kiedy czytałam o dziewczynach z Syberii, książka była wstrząsająca i bardzo poruszająca. Również bardzo ważna. Jednak tej bałam się najbardziej. Gdzieś z dzieciństwa, pamiętam jak starsze okoliczne „babcie”, opowiadały o Banderowcach, jak musiały się ukrywać w lepiankach, siedząc cicho, byle tylko nikt ich nie usłyszał. Tego, co dokładnie się wydarzyło, nie chciały powiedzieć. Jedno określenie, jakie im przychodziło to — piekło.

Poznawałam historie Tych kobiet, czytałam i zastanawiałam się, jak one to zniosły? Przecież taki koszmar nie można wymazać z dnia na dzień.
Zostały bez rodziców, często rodzeństwa. Niektórym udało się odnaleźć zaginionych, ocalałych z rodziny. Często jednak musiały odbyć samotną podróż do samodzielności. Z tak okrutnie ciężkim i dotkliwym bagażem doświadczeń. A nie zapominajmy, że wtedy były jeszcze dziećmi.


Mam nadzieje, że nigdy więcej, nic podobnego się nie wydarzy, jednocześnie chciałabym, aby o tych, którzy ponieśli swoje niewinne ofiary, nigdy nikt nie zapomniał. Te wioski, te miejsca, zostały zapomniane. A przynajmniej, niektórzy mają taką nadzieję. I tylko ci, którzy mają swoje korzenie w tamtych miejscach, wspominają, jak pięknie i dobrze żyło się na Wołyniu. Teraz, kojarzącym się z czymś tak okrutnym. Czy musiało do tego dojść? Czy można wybaczyć i zapomnieć? Nie wiem, czy ja bym potrafiła. Podziwiam te kobiety, jak i wszystkich ludzi, którym jakimś cudem, udało się przeżyć. Pamiętajmy o nich i ich zmarłych, z którymi nie zdążyli się pożegnać.


 Książkę przeczytałam dzięki wydawnictwu Znak Horyzont.

lipca 12, 2018

lipca 12, 2018

The Kissing Booth - książka i film

The Kissing Booth - książka i film



Wiele razy pisałam, że lubię czasem poczytać książki, kierowane typowo do nastolatek. I chociaż wiem, że w każdym momencie, mogę się rozczarować, to jednak i tak czytam. Mam chyba słabość, do czasów, które mimo wszystko, wspominam z pewnym sentymentem. Chociaż moje nastoletnie lata, diametralnie się różnią od tych, jakie możemy zobaczyć u Amerykańskiej młodzieży. Inna mentalność chyba i w ogóle. No w każdym razie, pierwsze zakochania się mają ten fajny urok i właśnie do niego lubię wracać, czytając takie książki.


Tym razem padło na The kissing Booth, książkę oraz film. Najpierw przybliżę fabułę książki, a później lekko nakreślę film, porównując podobieństwa i ewentualne rozbieżności. 

Poznajemy Rochelle i Lee, dwójkę przyjaciół. Są ze sobą od zawsze. I to pisząc, mam na myśli chwilę, w której pojawili się na świecie i zaczęli wspólną przygodę. Urodzili się tego samego dnia, a ich matki, były najlepszymi przyjaciółkami. No i siłą rzeczy, po prostu byli razem, niemalże jak bliźnięta.


Stanowili komplet, rozumieli się bez słów. Chyba nawet razem chorowali. Tak bardzo, byli ze sobą zgodni. I nie, oni nie byli po kryjomu w sobie zakochani, to takie rodzeństwo z innymi rodzicami.

Lee miał starszego brata — Noah, oczywiście Elly go znała, w końcu razem się wychowywali, jednak o ile ze swoim rówieśnikiem dogadywała się bez słów, tak starszy brat Flynn, doprowadzał ją do szału. Nie dość, że był obłędnie przystojny, to w dodatku arogancki i czepliwy. Dlatego ich rozmowy, przypominały kłótnie, niż zwykłą wymianę zdań.

A wszystko przez budkę z pocałunkami. W szkole miała się odbyć impreza — zabijcie mnie, nie pamiętam jaka okazja. W każdym razie, Elly i Lee należeli do jakiejś tam grupy w samorządzie szkoły, musieli więc wymyślić atrakcję dobroczynną na imprezę. W końcu wymyślili. Budkę z pocałunkami. Ironia losu, jeśli chodziło o dziewczynę, która nigdy wcześniej nie całowała się z żadnym chłopakiem.


Jak się można domyślić, impreza na czele z budką, wywołała lawinę zdarzeń, które wniosły wiele zmian do życia Elly, Lee i Noah. 

No i teraz zgrabnie mam nadzieje, przejdziemy do słów kilku na temat filmu. 

Jak wszystkim wiadomo, film zawsze różni się od książki — dlatego nie bardzo lubię, oglądać adaptacje, które często, są zbyt rozbieżne od tego, co przeczytałam. Czasem jednak zdarza się, że mimo zmian, produkcja wychodzi zadziwiająco dobrze, a jak było w tym przypadku?

Przede wszystkim aktorzy, nie mogłam się wczuć, postać Elly (Joey King)  - do mnie ta aktorka w ogóle nie przemówiła. Grała strasznie, no i co gorsza. Gryzła się z wizerunkiem książkowej Elly, no po prostu nie trafiła do mnie. I najgorsze. W książce dziewczyna była normalną nastolatką, miała swoje koleżanki, kolegów. Nie jakaś sierota, jak to ukazane zostało w filmie. Niech mi ktoś wyjaśni. W jakim celu została sprowadzona do szkolnej idiotki?



Lee (tutaj w tej roli Joel Courtney) grał całkiem dobrze, w sumie jego postać, została spłaszczona, zbyta ciapowato ukazana. Bo książkowy Lee, absolutnie nie był ciamajdą, którą wyśmiewały szkolne piękności. I nigdy nie było ukazane, by chłopak, czuł się gorszy od swojego brata. Hallo, kto na to wpadł?

No i wreszcie Noah (Jacob Elordi) jest to, jedyna postać, dzięki której, wytrzymałam ten film. Naprawdę, wiem, jestem stara i w ogóle. Jednak ten aktor, był miodem na moje oczy i uszy. Przyjemnością było samo patrzenie na niego, a już jak zaczął mówić. No, chociaż z tym jednym w filmie się udało.  Myślę, że Elordi, ma predyspozycje do porządnej kariery w show biznesie filmowym.


Książka, jak i film, nie należą do wymagających. Literatura należy do tych niższych lotów, no a film został już w ogóle tandetnie wykonany. Jednak jeśli mam porównać. Książkę czytało się z przyjemnością, był fajny klimat młodzieżowy, chwilami słodko i nawinie, jednak nie rzutowało jakoś negatywnie na odbiór. Wiadomo, romans młodzieżowy rządzi się swoimi prawami. Było motylkowo, było chwilami dramatycznie. Cała plejada emocji, tak charakterystycznych do wieku, który reprezentowali bohaterowie. I mnie się one bardzo podobały, chociaż chwilami Elly, była zbyt ckliwa i rozdmuchiwała problem, do rangi katastrofy narodowej. No ale, nastolatki przeważnie tak mają, przeżywają całą sobą.


Niestety, nie mogę napisać zbyt wiele dobrego o filmie. Sceny, które zmieniono, były w moim odczuciu, gwoździami do trumny zniszczenia. Nie wiem, dlaczego tak została spłycona fabuła, która i tak nie miała wysokiego poziomu. A sprowadzenie Elly, do postaci pustej i nieogarniętej panienki, było wręcz niesmaczne i głupie. No ale, może bym jeszcze przeżyła, gdyby całość mimo wszystko się broniła. Sam Noah (Elordi) ocalić filmu nie zdołał. Był wprawdzie bardzo dobrej jakości, ale tylko, chusteczką na otarcie łez rozczarowania.

I teraz moja porada, ja bym oczywiście kierowała się, by przeczytać książkę, ponieważ jest bardzo lekko i niesamowicie przyjemnie napisana. A jeśli ktoś wybierze film, niechaj nie czyta. Chyba że nie będzie siedział i jak ja, denerwował się zmianami, jakie nastąpiły.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe Motyle.

lipca 02, 2018

lipca 02, 2018

Iskra. Drogi do wolności

Iskra. Drogi do wolności


Chyba każdy, kto mnie już tutaj na blogu poznał, wie jak bardzo, lubię książki z tłem historycznym. Tym bardziej się raduje, kiedy zapowiadają się cykle. Dlatego, gdy tylko przeczytałam zapowiedź Iskry, nie musiałam długo się zastanawiać. Od razu wiedziałam, że książkę muszę przeczytać i nawet przez chwilę, nie odczułam wątpliwości, czy też lęku przed rozczarowaniem.

Nie przeszkadzał mi też fakt, że jest to debiut autora, gdzieś w środku, czułam, że będzie dobrze, ale czy tak było, napiszę za chwilę.


Jest lato 1914 roku. Polski nie ma na mapach, została podzielona przez zaborców. I niby żyje się spokojnie, niby wszystko jest dobrze. Jednak nie do końca. Żyć niby u siebie, a jednak nie do końca. I wielu czeka, czeka by, w końcu Polska była Polską.

Rodzinę Biernackich stanowią kobiety, ale to jedna z nich wierzy całym sercem, że doczeka wolności. Nadejdzie dzień, gdy niewola się zakończy. I chociaż kajdany są niewidoczne, uwierają bardzo mocno.

Tymczasem z wakacji w Lanckoronie, wracają najmłodsze siostry Biernackie wraz z matką. Dla każdej powrót oznacza co innego. Dziewczęta oczekują kolejnych rozrywek, dla Anny, żony i synowej, dom nie jawi się zbyt wesoło. Teściowa wraz ze szwagierką, jawnie okazują niechęć, tej, która weszła wiele lat temu do ich rodziny. I mimo starań, nie potrafiła wyłuskać od tych dwóch kobiet, odrobiny sympatii. Nieliczne wyjazdy na letnisko, były wytchnieniem i momentami, kiedy mogła poczuć się swobodnie.

Każda z tych trzech kobiet, skrywa własne tajemnice i niespełnione pragnienia. I, mimo że wydaje się, jak bardzo mają podobne problemy, nie potrafiły znaleźć drzwi, które by otworzyły się na siebie nawzajem.


Najmłodsze, bliźniaczki, pewnego słonecznego dnia, spotykają na spacerze Austriackiego awiatora, Lala, najbardziej szalona i ekspresyjna z rodzeństwa, nie może zapomnieć mężczyzny, z którym przez chwilę przecięła swoją drogę. Nie ma nawet pojęcia, że nie tylko ona będzie wspominała ten piękny słoneczny dzień.

Ludwig zupełnym przypadkiem musiał wylądować w Krakowie, jego celem było zupełne inne miasto. Z niebem jednak się nie dyskutuje, sam fakt, że odważył się igrać z naturą, był sporym ryzykiem. A on, jeszcze nie chciał spotkać z ukochaną matką, jeszcze coś go trzymało między ziemią a niebem. Coś albo ktoś, chociaż ta historia wcale nie wygląda tak, jakby się mogło z góry spodziewać.


Widmo wojny jest coraz bardziej realne. Ludzie na początku słuchają tych informacji, jako dodatku do życia. W końcu jednak następuje dzień, gdy wojsko zaczyna powoływać mężczyzn. I bańka unosząca nad wieloma rodzinami, pęka. Chociaż walki toczą się gdzieś w oddali, nie w samym Krakowie, to skutki bitwy mają wpływ na wszystko.

Wraz z wybuchem wojny, zostaje zburzony spokój rodziny Biernackich, ale jedno z drugim niewiele ma wspólnego. Ot po prostu życie wybrało sobie właśnie ten moment, na pokazanie, że w jednej chwili może spaść wiele nieszczęść.

Walka o niepodległość przeplata się z rodzinnymi zawirowaniami. Wojna zmienia wszystko i wszystkich. Beztroska nagle znika. I tylko pozostaje pytanie, jaki wpływ mogą nieść za sobą przypadkowe spotkania i zaległe tajemnice, które miały nie ujrzeć światła dziennego?


Znacie to uczucie, kiedy rozpoczynacie książkę i fabuła nagle porywa do środka, jesteście w centrum opisywanych wydarzeń. I macie wrażenie, że po prostu uczestniczycie w życiu tych ludzi, z którymi w danej chwili przyszło Wam poznać? Ja właśnie tak miałam, kiedy czytałam Iskrę. I nie boję się stwierdzić, że kocham ten stan. Gdy fabuła jest tak cudownie prowadzona, łapie mnie całą i porywa do innego wymiaru. A ja przez te kilka godzin, po prostu tam jestem. I nic innego nie ma znaczenia.

Chodziłam ulicami starego Krakowa, mieszkałam u Biernackich, przyglądałam każdej kobiecie, ale i mężczyznom, którzy pojawili się w ich życiu
. I tak szczerze, nie umiem powiedzieć, która z pań skradła moją sympatię, ponieważ te kobiety, były na swój sposób wyjątkowe. Trudno było ocenić, bo gdy poznało się ich historie, pierwsze wrażenie, czasem negatywne, przestawało mieć znaczenie.

Podobnie z mężczyznami. Chociaż, no ja mam tutaj swojego faworyta. I nie wiem, jak teraz wytrzymać ten czas, do kolejnej części. By ponownie spotkać z nimi wszystkimi. Nie oszukujmy się, z nim przede wszystkim.

Uprzedzę lojalnie, nie ma tutaj, jakiś ckliwych i płomiennych romansów. Chyba właśnie tym, tak szczególnie ujęła mnie ta opowieść. Nie będę również ukrywała, że styl Pana Krzemińskiego mnie uwiódł. Jestem wręcz oczarowana. Wspaniale się czytało. I nie bardzo rozumiem, wypowiedź jednego z czytelników, że przeszkadzały przeskoki. Przepraszam bardzo, jak się chce czytać jednym ciągiem, to proszę sięgnąć po bajkę dla dzieci.

Iskra naprawdę rozpala iskrę, która przemienia się w płomień i nie gasi go aż do samego końca. A nawet kiedy już do niego docieramy, nasuwa się myśl, że ta iskra w nas pozostaje. I każe czekać do następnej części. Ja przepadłam. Nie mam pojęcia, jak wytrzymam do premiery kolejnej książki. To będą bardzo długie wakacje.

Mam wrażenie, że co bym nie napisała. I tak będzie niewystarczające, by oddać mój zachwyt nad tą książką. Ja po prostu się zakochałam. Z tego wszystkiego przeczytam chyba jeszcze raz.

A Wam, jeśli nie jesteście zdecydowani, powiem jedno — czytajcie! Koniecznie, bo Iskra według mnie, jest pretendentką do najlepszej książki roku. Tylko jest mi smutno, że tak mało się o niej mówi, pokazuje. Dlaczego piękne książki, muszą być w cieniu tych szmirowatych padlin. Serce mnie boli.

Mam ogromną nadzieję, że mimo braku rozdmuchanych reklam (brak gadżetów swoje niestety zrobił) Iskra wysunie się do czołówki. I jeszcze o niej publiczność usłyszy, a ja wtedy powiem — A nie mówiłam.

Czytajcie, naprawdę warto. Jest to piękna książka i w dodatku bardzo pięknie napisana. Nigdy nie czytałam, aż tak dobrego debiutu.
Panie Stanisławie, jestem Pana ogromną fanką, podbić moje czarne serduszko, nie jest łatwo.

czerwca 18, 2018

czerwca 18, 2018

Wiedźma duszona w winie

Wiedźma duszona w winie

 
 
O twórczości Marty Obuch, słyszałam naprawdę bardzo wiele. I od dawna planowałam, by w końcu sięgnąć po jej książki. Do tej pory nie miałam większej możliwości. No i w końcu, nadszedł czas na Wiedźmę duszoną w winie. Byłam niezmiernie ciekawa, czy to spotkanie będzie udane, czy będę chciała nadrobić zaległości, które się uzbierały. Dorobek Marty Obuch jest niczego sobie. Jednak jeśli, trafiam na dobrą rodzimą autorkę, zaległości są tylko przyjemnością.

Zatem o tym, jakie było owe czytelnicze spotkanie, moje wrażenia po zakończonej lekturze, dowiecie się, w dalszej części tekstu. Zapraszam.
 
 

Bożena żyje, żeby pracować. Tak właśnie. Posada menadżera jednego z bankowych filarów jest bardzo absorbująca. Jednak coś za coś, bo dzięki temu, może żyć na poziomie, z którego bardzo jest zadowolona. Piękne mieszkanie, meble, samochód. No i odpowiedzialność za podwładnych. Mankament, który sprawia, że wzięcie wolnego, wcale nie kojarzy się z wypoczynkiem, a zastanawianiem, czy nic się nie sypnie podczas jej nieobecności.

To też, gdy jednak musi zostawić pracę, by wyrwać się do pewnej miejscowości, której nazwa wprawia ją w zdumienie. Jest pełna nadziei, że pojedzie, załatwi, co ma załatwić i wróci. W końcu spadek, na którym wcale jej nie zależy, można jakoś ogarnąć. Tak, by dogadać się ze swoim współspadkobiercą.

Niestety, już od początku coś postanawia popsuć Bożenie plany. A zaczyna się od wypadku. Niby ucierpiało jedynie auto, ale to wydarzenie, ciągnie za sobą wiele innych. Kobieta w szoku, rozpaczy i dziwnych uczuć, trafia na stację. Gdzie jak się okazuje, pozna wiele ciekawych ludzi, ale nie tylko.

A z pozoru spokojna, wręcz zacofana wieś, będzie taką tylko właśnie pozorną. Bo jak się okazuje, zło potrafi przyczaić się, nawet w krzakach, czy po drugiej stronie okna. Miejsce, gdzie kobiety zwane cygańskimi wiedźmami, potrafią przewidzieć wiele rzeczy, no i mają w sobie coś, co wzbudza niechęć, ale i szacunek.

Mamy tutaj kobietę, typową Biznes Woman, zabitą deskami dziurę, krowę, świnkę, cukrzyka i cygankę. Mieszanka wybuchowa. A to dopiero początek przejazdu kolejką. Co spotka nas i bohaterów po drodze? Jedno jest pewnie. Będzie i śmiesznie, i niebezpiecznie. Wrażeń nie zabraknie.
 
 

Moja podróż kolejką się zakończyła. I wiecie, muszę to napisać. Jakże mi było szkoda wysiadać. Jakaż ta podróż była wspaniała. Tak się cieszę, że zdecydowałam się na przeczytanie. Na odkrycie twórczości autorki, która pisze tak, jak ja lubię. Naprawdę. Coś niesamowitego.

Zacznijmy od fabuły, która jest i komiczna, i tragiczna. Całość z miasta, wraz z naszą Bożeną przenosi się na wioskę. Taką typową, zacofaną, gdzie postęp wprawdzie dotarł, ale nieśmiało przysiadł pod drzewkiem i zaczepiał przypadkowych przechodniów. To też, możemy tu znaleźć całą plejadę barwnych i nieprzewidywalnych postaci. Na czele z Cezarią.

Będą też sprawy, o których nikt nie chce głośno mówić. By nie narazić się, tak zwanej "górze", nie od dziś wiadomo, że władza swoich kryje, a własne interesy załatwia w sposób jawny i ten ukryty. Często te sekrety są dobrze strzeżone, ale bywa, gdy znajdują się śmiałkowie i dla prawdy, dobru ludu, ujawni ciemne sprawki. Jednocześnie, narażać swoje życie. Dosłownie.

I takich spraw w Wiedźmie, będzie sporo. Wzbudzą one wiele emocji, nerwów i w pewnym sensie bezsilności. Zwłaszcza gdy dojdzie do nas, że w rzeczywistości, jest podobnych sytuacji wiele. Tylko tych śmiałków, jakby nie ma. Bo kto, chce wystawić się na celownik? I nagle popełnić samobójstwo albo zginąć przypadkiem w nieszczęśliwym przypadku.

W tej książce znalazło się wiele. Niby lekko napisana, niby jest wspaniały żart, ale jednak ze stron przeziera rzeczywistość. Brutalna i smutna. O czym dokładnie, należy przekonać się samemu. Ja ze swojej strony mogę napisać jedno. Warto i trzeba pisać. I oczywiście czytać. By mieć świadomość. Chociaż wiem, że niewiele to zmieni. Bo maluczcy, nie mają siły przebicia. Pozostaje mieć nadzieje, na sprawiedliwość i więcej Cezarii, trzymających w porządku swoje wioski.

Mam nadzieje, że będę miała możliwość zapoznać ze wcześniejszymi pozycjami, a Wam, szczerze polecam Wiedźmę duszoną w winie. Będzie się działo!
 
 
 
 
 Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa.

czerwca 11, 2018

czerwca 11, 2018

To, czego nie widać

To, czego nie widać


Debiuty, czasem okazują się strzałem w dziesiątkę. Niekiedy potrafią być totalną katastrofą. Z jednej strony nie lubię sięgać po młodych autorów. Nie dlatego, że źle piszą. Po prostu mam wrażenie, że już nieco odbiegłam od ich spojrzenia na pewne sprawy. Czasem robię wyjątki. Z ciekawości, z nadzieją, że może będę świadkiem nowego, dobrze rokującego autora? To też, gdy przyszła okazja, na przeczytanie To, czego nie widać, zdecydowałam się na przeczytanie. Czy moja decyzja była słuszna, a autorka jest godna polecenia?


Malwina chodzi do jednego z publicznych liceów. Wprawdzie matka planowała, by umieścić córkę w prywatnym, jednak ta, uprosiłaby tego nie robiła. Chciała, by w tym i tak podporządkowanym i zaplanowanym życiu, była namiastka normalności. I chociaż gra pozorów odgrywana, przed wpływowymi znajomymi, doprowadzała ją do mdłości. Nie potrafiła się sprzeciwić. Wszystko, co robiła, było niezbyt wystarczające. I nawet gdyby, przynosiła najlepsze wyniki z przedmiotów, matka i tak znalazłaby jakiś, słaby punkt dziewczyny.

Nastolatka nie miała pojęcia, dlaczego w oczach najbliżej osoby — to znaczy, z pozoru, uznawana była, za zło koniecznie, które do niczego nie jest zdolne. O ironio, w szkole na dziewczynę mówiono — panna idealna. Ponieważ chodziła na każdą lekcję, tę programową i ponad programowe. Cały tydzień, a nawet soboty, miała zajęte na dodatkowe nauki. Niestety na nic starania.
Matce wciąż coś nie pasowało. Był jeszcze brat, starszy i idealny. Ukochany synek mamusi, któremu można było wszystko. Zawsze z pogardą patrzały na siostrę i dokładał swoją cegiełkę, gdy ta zbierała burę ot rodzicielki. Ot, taki kochany braciszek.


Sytuacja dziewczyny zmienia się, gdy poznaje Natalię. Rówieśniczkę, z którą raczej nie miała szans się kolegować. Dwa różne światy. Malwina pochodząca z idealne i zamożnej rodziny, no i Biała, wychowywana jedynie przez mamę, dorabiająca w weekendy, by pomóc w utrzymaniu rodziny. A jednak, za sprawą jednego wydarzenia, te dwie się zapoznają i nawiązują nic porozumienia.

Jest jeszcze Bartek, chłopak, w którym Malwina się zakochuje. Niby wszystko ładnie i pięknie. Niestety, nie w świecie dziewczyny. Nadzorowanym przez złośliwą matkę. Dla niej najważniejsze jest to, jak wypadną przy znajomych. Z premedytacją pogrążała i poniżała córkę. Nasuwa się, bardzo ważne pytanie, dlaczego matka, traktuje w ten sposób własne dziecko? Co jest tego przyczyną?



Książkę zaczęłam i skończyłam czytać wczoraj. I chociaż z początku, pierwsze rozdziały, nie bardzo do mnie przemawiały, to później, nie wiem kiedy, wciągnęłam się w fabułę. Czytałam z ogromną ciekawością, jak potoczą się wydarzenia.

I proszę nie myśleć, że pierwsze strony są źle napisane. Ja po prostu, jak wspomniałam na początku, mam troszkę problem z nadawaniem, na tych falach, co dzisiejsza młodzież
. W dodatku muszę się przyznać bez bicia. Nigdy nie byłam pilną uczennicą. Najnormalniej w świecie, nie mogłam pojąć, strachu Malwiny przed wagarami. Tak, był ze mnie kawał cholery. Bo właśnie wagary, były moim ulubionym przedmiotem. W szkole byłam gościem. Byle tylko pozaliczać sprawdziany.


Na szczęście, po pewnym czasie, już nie przeszkadzała mi „idealność”, bohaterki, zresztą, później zaczynają dziać sprawy, bardziej przykuwające uwagę.

No dobrze, ale o czym jest fabuła. Malwina to dziewczyna, która musi ukrywać się za fasadą pozorów. O wszystkim decyduje matka — której nie potrafiłam znieść. Kawał francy i po prostu, ach, miałam ochotę jej zrobić coś złego. Tak naprawdę to Ona, nie miała swojego życia prywatnego. Żadnych odwiedzin koleżanek, bo mamusi, ktoś nie odpowiadał. Poza tym, od rana do wieczora, siedziała z nosem w książkach.

Przez długi czas, pojawia się w głowie pytanie. Co próbuje ukryć matka, jaka tajemnica kryje się w jej postępowaniu. Bo, że coś jest narzeczy, widać jak na dłoni. W dodatku zachowanie braciszka, no chłopaka konkretnie ponosiło. Widać, że synuś mamusi, jak się patrzy. Pod każdym względem.

Bardzo polubiłam Natalię (Białą) i wiadomo, Bartka. Która dziewczyna, nie polubiłaby takiego faceta. Chyba jakaś kosmitka. Ja mimo wieku, dalej mam słabość do takich facetów. Chociaż to, nowa koleżanka, była mi bardzo bliska. Chyba dlatego, że miałyśmy podobne podejście do nauki i różnych zajęć, o wiele ciekawszych od przesiadywania w szkolnej ławce.
Świetnie wykreowana postać, nie była ani przerysowana, ani jakaś nienaturalna. Od razu ją polubiłam.

Książka, jak na debiut i wiek autorki, została napisana bardzo dobrze. Nie miałam wrażenia, że coś zostało naciągnięte. Czy sprawiało wrażenie na siłę upchanego w fabułę. Związek Malwiny z Bartkiem, bardzo ładnie ukazany, nie przesadzono z ckliwością. Naprawdę, ogromny plus. W ogóle wszystkie postaci, zostały świetnie nakreślone. Każdy odegrał swoją rolę, w taki sposób, że wtedy kiedy miała, grała na odpowiednich emocjach.

Przyznam, że jest to bardzo dobra młodzieżówka, no i jeszcze lepiej rokująca młoda autorka. Będę się przyglądała dalszym tytułom. A Wam, jeśli jeszcze nie przeczytaliście, powiem tak. Naprawdę warto. Ciekawy i ważny temat. Powiem szczerze, nie mam się do czego przyczepić. Bardzo miło (mimo nerwów na mamuśkę) spędziłam czas z książką Agaty Polte.


Za możliwość przeczytania książki, dziękuje wydawnictwu i autorce.

czerwca 06, 2018

czerwca 06, 2018

Dane wrażliwe

Dane wrażliwe
źródło


Kłamstwo, z pewnością nie jeden z nas. Ja też, nie jeden raz powiedziało nieprawdę. Najnormalniej w świecie skłamało. Czasem jest ono potrzebne. Jak mówią, jeśli prawda miałaby zabić — skłam. Tylko, czy na pewno? Jak to się ma z tym mówieniem prawdy, a wykorzystywaniem kłamstwa do korzyści. I czy rzeczywiście, niewinna wymyślona historyjka, może wywołać lawinę nieprzewidzianych zdarzeń?


 
Nina jest uczennicą gimnazjum. Jak jest w gimnazjum, większość wie, nieliczni wspominają ten etap z radością. Większa grupa czekała, aby jak najszybciej, zakończyć ten etap życia. Bo ani to jest się dorosły, a już nie dzieckiem. I ta rywalizacja wśród rówieśników. Każdy chce się czymś wyróżniać.
Poczuć lepszym od koleżanki/kolegi. Nina również. Niestety, nie należy bogatych, ani nie jest chodzącą pięknością. Zwykła dziewczyna, która zrozumiała, że aby być akceptowanym, należy spełniać określone warunki.

Zazwyczaj nie wdawała się w konflikty, ale akurat tego dnia, coś w niej pękło. I kiedy koleżanka, dawna przyjaciółka, zarzuciła Ninie, że nigdy nie miała chłopaka. Pod wpływem chwili, skłamała. Na prędko wymyślona historyjka. Miała tylko przez chwilę cieszyć. Później, wiadomo. Udałoby się, że coś nie wyszło. No ale, chłopak był. Prawda?

Dziewczyna wygrała rozgrywkę, ale chyba nie miała pojęcia, że partia, którą rozpoczęła. Zakończy się zupełnie inaczej, niż by się spodziewała. Tylko, gdy przyszło do poniesienia konsekwencji, wycofania słów. Nagle okazało się, że nie będzie łatwo. A efekt kuli śnieżnej, został wprawiony w ruch. I napędzał z każdym, kolejnym dniem.
 
 


Kiedy przeczytałam opis książki, mniej więcej próbowałam sobie wyobrazić, jakim pójdzie schematem. I bardzo mocno się pomyliłam. Bo akurat, tego, co postanowiła pokazać autorka, się nie spodziewałam. Chociaż cała fabuła, nie należy do porywających, to jednak czytało się bardzo szybko.

Nina jest nastolatką jakich wiele. W domu bywa różnie. Ojciec pracuje w Warszawie, a cała rodzina mieszka w Augustowie. Jak więc nie trudno się domyślić. Widują się tylko w weekendy. Matka jest dosyć drażniąca. Jej głównym zadaniem, to gra pozorów. Przed ludźmi. Nie ważne są odczucia bliskich. Grunt, by mieszkańcy miasteczka, mieli swoją wersję, idealnej rodziny.

Dziewczyna wiele lat temu przestała zabiegać o przyjacielskie relacje z matką. Od tamtej pory, nauczyła się, by słuchać, nie słuchając, unikać i robić wszystko, byle tylko, nie obyło się, od wymówek i narzekania.

Wszystko w jej życiu, dzieje się nie tak jak trzeba. W domu nie ma spokoju. W szkole i nawet poza nią brakuje prawdziwiej przyjaciółki. I nagle, gdy dochodzi, do tego nieszczęsnego kłamstwa, zaczynają się dziać dziwne rzeczy.

Jak wyplątać się z czegoś, co pociągnęło za sobą lawinę sytuacji, nad którymi straciła kontrolę?
 


Książka wywołuje wiele emocji, tak szczerze mówiąc, nie umiem powiedzieć, czy spełniła moje oczekiwania. Największym atutem jest, szybkie czytanie. Strony same się przewracają. Gdybym miała opisać fabułę, jako takiej, nie było. Cały czas, przyglądamy się, jak Nina brnie w swoim kłamstwie, jakie niesie ono za sobą skutki. I w sumie, można by tylko zatrzymać się na tym głównym wątku. Mnie jednak zaciekawiło co innego. Zachowanie matki, która patrzyła tylko i wyłącznie na wizerunek w opinii publicznej, mniejsza o odczucia rodziny.

Wiele było sytuacji, które mnie denerwowały. Między innymi, no niestety, naiwność Niny, która wiedziała, jakie są jej koleżanki, potrafiła podejmować decyzje, które ją tylko pogrążały.

Cóż mogę jeszcze napisać. Myślę, że Dane Wrażliwe, są dobrą lekturą dla młodych czytelników. Może historia Niny, pomoże spojrzeć na pewne sprawy, z innej perspektywy. Może zapobiegnie podobnym sytuacjom. I przede wszystkim, sprawi, że młodzież, zrozumie, że bycie innym, nie oznacza gorszym. A próbowanie doskoczyć, do innych, byle tylko być akceptowanym, mija się z celem. Nic na siłę, a na pewno, nie wbrew sobie.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe Motyle.

czerwca 05, 2018

czerwca 05, 2018

TOŃ

TOŃ

Twórczość Marty Kisiel można podzielić. Z jednej strony, pisze z wyjątkowym poczuciem humoru, który jest niesamowicie charakterystyczny. By zgrabnie, przejść do tematyki trudnej, głębokiej, czasami na pograniczu realizmu. Niby wszystko wydaje się prawdziwie, ale jednak coś nam mówi, że oto stoimy nad przepaścią, która może zaprowadzić do innego wymiaru. Dosłownie i w przenośni.

Podobnie jest z czytelnikami. Tych, którzy dzielą się na fanów. Biorących w ciemno, wszystko, co, zostanie napisane. I na tę grupę, która nie do końca się odnajduje. I muszę przyznać, że rozumiem jednych i drugich. Bo pióro Kisiel jest specyficzne. Wychodzi poza wszystkie ramy. A jak wiadomo, odmienność spotyka się z różnym odbiorem.

Przeczytałam wszystkie tytuły, mam już wyrobione własne zdanie. No i nadeszła pora na Toń.



Jak jest z rodziną, wie chyba każdy. Najlepiej na zdjęciu, a i to lepiej w środku, bo po bokach można wyciąć.

Dlatego Dżusi, gdy tylko przyszła stosowna chwila, ulotniła się z rodzinnego domu. Niestety, czasem nawet na końcu świata, obowiązek więzów krwi, przypomni o sobie. I chociaż z tymi obowiązkami, to może i przesada. To, jednak gdy spada na głowę dziewczyny, prośba o oddanie przysługi. Trudno jest jej odmówić. W końcu ciotce Klarze mało kto, potrafił się sprzeciwić.

Przyjazd do Wrocławia, spotkanie z siostrą i tajemniczym mężczyzną. Chociaż kolejność, powinna być odwrotna. Najpierw był tajemniczy i dziwnie wyglądający On, który jednym spojrzeniem, wprowadził pewną siebie Dżusi w stan, braku kontroli nad samą sobą. I przede wszystkim. Złamaniem zasady, którą od zawsze wpajała ciotka, a potem siostra. Nikogo, pod żadnym pozorem, nie wpuszczać za próg domu.


Czas, kto pojął istotę czasu? Chyba nie ma takiej osoby. Możemy go sobie wyobrażać, na przeróżne sposoby. Możemy go próbować odgadnąć, jaką tajemnice potrafi ukryć. Zagłębić i wniknąć. Tylko czy znajdziemy odpowiedź?

Przeszłość lubi powracać. Zwłaszcza kiedy kryje w sobie tajemnice — rodzinne. Bogactwo, często jednak jest obkupionego krwią i nienawiścią. Gorzej, gdy wierzchołek, jest przedsmakiem, czegoś, co wprawi w przerażenie, nawet najbardziej odważnego.



Trudno jest pisać, kiedy nie chce się zdradzić zbyt wiele. Bo żeby pojąć fenomen Toni, trzeba po prostu po nią sięgnąć. Tak, nie boję się napisać, o Toni, że jest fenomenem. Chyba dawno, nie miałam okazji, by przeczytać, książkę na tak wysokim poziomie. Rozwijającą swoje tempo dosyć powoli, na spokojnie, by nagle tąpnąć i trzymać w napięciu aż do samego końca. Chociaż i ten, nie można powiedzieć, aby był wytchnieniem. Mam wrażenie, że pozostawił mnie, z pytaniami i wątpliwościami.


Gdy poznałam twórczość Kisiel, nie miałam pojęcia, że autorka rozwinie się aż tak bardzo. Zwłaszcza że moja euforia, opadła po nieco nietrafionej Sile Niższej. Po prostu nie poczułam tej książki. I chociaż miałam we wspomnieniach, świetne Nomen Omen i genialne Dożywocie. To jednak nie spodziewałam się czegoś takiego.

Toń, ten tytuł zasługuję na uwagę. I nie jest tym, co czytelnik, pomyśli, gdy go przeczyta. Nie, to nie byłoby w stylu Kisiel.

Myślę, że mogę napisać, iż autorka jest nieobliczalna, ale proszę mi wierzyć. Mam tutaj na myśli jak największy komplement. Tych emocji, wplatania w rzeczywistość, wątków na pograniczu realności, teraźniejszości i przeszłości. Chyba niewielu potrafi, tak spójnie i wiarygodnie wykorzystać w swoich historiach. Autorce, nie dość, że wychodzi świetnie, to jeszcze sprawia, że czytelnik na końcu, ma wrażenie, że wrócił z podróży. Podróży, która odcisnęła znamię w pamięci. I pozostanie w niej, na bardzo długo.

Przez cały czas, miałam wrażenie, że balansuje, nad tym, co jeszcze można wytłumaczyć racjonalnie. I tym, co zahacza o fantastykę, ale nie z tej bajkowej półki. Gdzie nagle zza drzwi, wyskoczy przepiękny elf. Nie, tutaj wszystko jest skrojone równo i elegancko. Wraz z postaciami odkrywamy, skrawek po skrawku tajemnice. Chwilami są one przerażające, wywołujące dreszcz i niepokój.

Co najciekawsze, dla tych, którzy zapoznali się z Nomen Omen, będzie nawiązanie do pewnych bohaterów. Genialne połączenie. Jestem pod ogromnym wrażeniem. I chyba długo będę.

Książka, którą czyta się od początku do samego końca. Nie można jej przerwać. Nie ma szansy na oderwanie, zanim ujrzymy ostatnią kropkę. A i wtedy, trudno jest powrócić do rzeczywistości. Szczerze i od serca polecam.




Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger