Nadeszła pora kiedy kolejna seria została zakończona, tym razem kwiatowa. O kwiatach było sporo, szczerze się przyznam, że nic o nich nie przeczytałam, gdyż najnormalniej w świecie nie interesuje mnie ich pochodzenie, zajmowanie i tym podobne. Kwiaty są i jest dobrze, a jeżeli nie ma, to trudno. Katarzyna Michalak jako, że od pewnego czasu prywatnie zajmuje się swym ogrodem, wiedze nabytą podczas jego zakładania postanowiła wykorzystać we wstępie do każdego rozdziału. Jak wspomniałam, dla mnie to były zbędne informacje, jednak wierzę, iż reszta czytelniczek chociaż rzuciła okiem.
Ostatnia, trzecia część tytułowo miała nawiązywać do Julii, i tak też chwilami było, gdyż nieprzerwanie od początku prym wiedzie Kamila, tak ta sama Kamila, której nie polubiłam, mimo dawania wielu szans, próbowania wczuć się w jej sytuację, położenie i ogólnie nawet przez moment starałam myśleć jak ona, ale nie. Ja taka nie jestem ,nie byłam i uchowaj Boże bym nigdy nie była. O ile w Gosi, oceniłam jej zachowanie łagodnie, tak tutaj.... jeszcze wrócę do jej postaci. Tymczasem wróćmy do początku.
Fabuła w ostatnim tomie dla mnie jest dość nie jasna, nie za bardzo zrozumiałam co miała w zamyśle autorka, ponieważ z jednej strony mamy rozpacz po śmierci Jakuba, kobiety nie potrafią się z tym pogodzić, zresztą nikt nie jest w stanie pogodzić z uśmierceniem Jego, nawet ja sama. Łukasz jako nowy prezes wszystkiego czym zarządzał jego przyjaciel musi się dwoić i troić by dorobek życia nie poszedł na marne. Kamila siedzi i płacze, ale to nic nowego, ona ciągle płacze. Gosia też płacze.
Julia natomiast jedzie, do miejsca gdzie jak sądzi życie powinno samo się ułożyć. Oczywiście musi zamieszkać w starym domku, o starym umeblowaniu, ponieważ skoro wieś to nie może być nic nowe, tylko stare. Na szczęście Julia nie ma nic przeciwko, wszak zamiana willi na taki dom jest dla niej niczym wielkim, standardem to one prawie wcale się nie różnią. Poza tym, że trzeba palić w piecu od centralnego, a do tego musi co jakiś czas podkładać (naprawdę?). Julia tego nie wiedziała, bo przecież ona od zawsze była panią na włościach, to nic, że pochodziła z biednej wiejskiej rodziny, tam pewnie w domu na wsi mieli elektryczne ogrzewanie i nie trzeba było podkładać.
Kobieta trafia do domu "Dorotki", nazwa ta wywodzi się od poprzedniej właścicielki, ciotki nowo przybyłej. Na szczęście Jula może liczyć na pomoc sąsiadów, a ściślej mówiąc jednego sąsiada Grzegorza, który jako jedyny naprawdę przypadł mi do gustu. Grześ ma pensjonat, taki typowy jaki można znaleźć jadąc na urlop w góry. Pomaga nieporadnej sąsiadce, gdy ta zapomina o podkładaniu do pieca. O piecu było naprawdę sporo, dlatego tak o nim pisze.
Tymczasem u Kamili i Gosi dzieje się, ta pierwsza rozpacza, ale w przerwach przypomina sobie, że przyjaciółka jest w ciąży, więc koniecznie trzeba się nią opiekować, a dokładnie to nakarmić. Bo Gosia przestała jeść. jej się nie dziwię, zaawansowana ciąża, własne kalectwo i została sama. No ma jeszcze Kamilkę, która razem z nią siedzi i płacze. Na szczęście nasza najgłówniejsza postać serii opamiętuje się, i dochodzi do niej, że ciężarna wygląda źle, bardzo źle. Zaczyna więc działać. ale...
Tymczasem Łukasz otrzymuje tajemniczy list, o jego treści dowiadujemy się późno, zaś kiedy już się dowiadujemy to nie wiemy czy to jest prawda czy może kiepski żart. Jednak Łukaszowi do śmiechu nie jest, sprawa wygląda tragicznie, jest w patowej sytuacji a na dodatek ukochana co chwilę odstawia sceny zazdrości. Ponieważ kiedy mężczyzna się nie odzywa, a już tym bardziej kiedy odrzuca połączenie, oznacza kochankę. Biedny Łukasz o innych kobietach nie myśli, nie może choćby nawet chciał. Kiedy brat wysnuwa nierealne, ale jednak podejrzenie, jego świat na chwilę się zatrzymuje.
Gdzieś tam daleko w górach Julia prowadzi rozmowy z kotem, rozpamiętuje przeszłość, nawet wpada na szalony pomysł, który później zaczyna się realizować. Życie na wsi przestaje wydawać się takie złe, zwłaszcza gdy jest łącze z internetem, komórka ma nawet zasięg i może zadzwonić do przyjaciółek z ulicy leśnych dzwonków.
Byłam bardzo ciekawa jaka będzie Julia, czy się rozczarowałam? Nie mogę tego napisać. Przyzwyczaiłam się, że mogę spodziewać wszystkiego. Zostało oszczędzone wiele żyć, aż naprawdę byłam zdziwiona, po Gosi byłam przygotowana na armagedon, ale nie. Nasze trzy przyjaciółki mnie nie poruszyły w żaden możliwy sposób. Do Kamili płaczu, histerii, ataków złości zdążyłam się przyzwyczaić, widać są kobiety, które inaczej nie potrafią reagować. Gosia jak to Gosia, wycofana bliska obłędu kobietka, której los nie oszczędził. Myślę, że chyba jej właśnie postać można było polubić, owszem potrafiła rozpaczać, popaść w swój "obłęd", ale tak naprawdę była sama, bez oparcia, gdyż płaczące koleżanki to nie jest podpora. Z Julią nie potrafiłam się ani zidentyfikować, ani jej polubić, byłam mi obojętna mimo, że właśnie dla niej była poświęcona książka. Polubiłam Grzesia, bardzo pozytywna i pełna ciepła postać. Sprawa z bohaterką wiodącą toczyła się wolnym spokojnym torem będąc uzupełnieniem do perypetii życiowych Kamili i Łukasza z Gosią w tle. Na polu Kamila i Łukasz dzieją się niestworzone rzeczy, ktoś nawet pokusił się o porównanie do telenoweli Brazylijskiej i niestety muszę się z nim zgodzić. Nie mogę napisać, że książka mnie znudziła, albo nie podobała się. Przeczytałam i nie poczułam nic. Ani żalu, że to już koniec, ani radości, że na szczęście koniec.
Jedno do czego muszę, ale to muszę się przyczepić, po konsultacji z kilkoma osobami. Nie możliwe jest by kobieta, na godzinę po cesarskim cięciu trzymała w ramionach dziecko, z pewnością może mieć na to ochotę, ale nie godzinę po takiej operacji. Chyba, że nie jest istotą z tego świata.
Mam mieszane uczucia, na pewno nie napisze, że tego nie można przeczytać, ale też nie porwało mnie. Miałam nadzieje, że będą zagadki, ale nie wzorowane na "Modzie na sukces" gdzie bohaterowie zmartwychwstają, albo są wstanie przeżyć wypadki śmiertelne. Tylko normalne, typowo życiowe. no niestety nie stało się tak.
W moich odczuciach Przystań Julii wypada gorzej od poprzedniczki, ale lepiej od Ogrodu Kamili .
Z pewnością nie oceniłabym jej na maximum, gdyż to by było krzywdzące dla naprawdę dobrej literatury. Czytadło na jeden, góra dwa wieczory, dla oderwania od rzeczywistości. Dodatkowym plusem podbijającym ocenę jest piękna okładka, prezentuje się ślicznie i to jest wielki atut książki.
Za możliwość przeczytania książki chciałam podziękować wydawnictwu Znak literanova.
Skoro Michalak pisze rzetelnie o kwiatach to mogłaby sie rowniez podszkolić w podstawowych rzeczach że PO GODZINIE PO CESARSKIM CIĘCIU, NAWET JAK KOBIETA BYŁA SWIADOMA PODCZAS PORODU NIE JEST W STANIE WZIĄĆ DZIECKA NA RĘCĘ!!! LUDZIE! Ona jeszcze przez jakiś czas nie może się ruszyć. Przy niektórch znieczuleniach musi leżeć płasko. Wydawało mi się że ta wiadomość jest łatwiejsza od np dawki adrenaliny (i kiedy podaje się ją do sercowo). Rozumiem fikcja literacka, ale są rzeczy które należy napisać prawidłowo. Pani Michalak pisze książki, przy ktorych ja rwłabym sobie włosy głowy.
OdpowiedzUsuńTo nie pierwszy taki zarzut.
UsuńJa czytałam tylko "Grę o Ferrin" i dwie kolejne książki tej serii.
Rozumiem, że to było fantasy, ale sorki - dwudziestokilkulatka nie może być doświadczonym lekarzem!
Tak, tak w grze o ferrin ,ale nie tylko bo w gosi na przykład szprycowano Łukasza adrenaliną,. no cóż jest nawet wikipedia i prawdę ci powie ile można podać jednostek i w jakiej sytuacji, ale cóż poradzimy, skoro w wieku dwudziestu paru lat jest lekarzem ze stażem ;D
UsuńMoże chodziło o to, że jak leżała na łóżku szpitalnym, to lekarze dali jej do potrzymania dziecko? Ja znam taki wyjątkowy przypadek, gdzie ok. 2 godz. po cesarce dali matce na klika minut potrzymać dziecko.
UsuńJeśli Gosia miała znieczulenie przewodowe czyli podpajęczynówkowe, a stan dziecka i jej był dobry, mogła od razu trzymać dziecko, nie tyle w ramionach co ułożone płasko na klatce piersiowej, a nawet mogła nakarmić je piersią przy pomocy drugiej osoby ;) Fakt, kobieta musi leżeć płasko i nie unosić głowy, ale przytulić dziecko może. Co prawda w polskich szpitalach rzadko coś takiego praktykują, ale DA SIĘ ;) Może autorka sugerowała się zagranicznymi standardami? ;)
OdpowiedzUsuńNie spodziewam się po tej historii zbyt wiele, ale po prostu muszę poznać zakończenie. Rozpisałaś się moja droga i mniej więcej wiem, czego się spodziewać ;)
No właśnie, przy pomocy, a ona leżała tam SAMA :)) więc chyba krasnoludki jej pomagały no i wybacz mi, byłam przy kilku paniach po cesarce i żadna nie dała rady tulić, tylko patrzyła na dziecko, oczywiście które ktoś jej przytrzymywał...:)))
UsuńMoże przytrzymywała dziecko SIŁĄ WOLI ;) jesteś kobietą małej wiary ;)
UsuńYyyy, co prawda książki nie czytałam, za to trzymałam w ramionach mojego synka (sama, nikt mi go nie przytrzymywał) w pół godziny po cesarce...
UsuńZupełnie mnie nie ciągnie do tej ostatniej części. Może kiedyś się za nią zabiorę, ale na razie mam przesyt nieszczęściami w wykonaniu autorki;)
OdpowiedzUsuńKsiążkę mam, ale jeszcze jej nie czytałam, lecz zamierzam, dlatego jestem bardzo ciekawa, jak ja ją odbiorę.
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu przeczytać jakąś książkę Katarzyny Michalak, bo w blogosferze o niej głośno a ja nadal nie czytałam :)
OdpowiedzUsuńCoś niecoś słyszałam już o tej książce, jednak do tej pory nie miałam zbyt dużej ochoty na nią. Jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do twórczości Michalak. Teraz moje nastawienie zmieniło się na jej korzyść. Zastanawiam się nad sięgnięciem po nią w niedalekiej przyszłości...
OdpowiedzUsuńMuszę się w końcu zapoznać z twórczością Michalak, bo jestem do tyłu :)
OdpowiedzUsuń