grudnia 21, 2016

grudnia 21, 2016

Chemia naszych serc



Dzisiaj przychodzę z opinią do książki, która bardzo szybko zaczęła zbierać same pozytywne recenzje. Będąc osobą podatną na sugestie, stwierdziłam, że i ja chcę przeczytać. W końcu taka genialna oderwać się nie można. Niebanalna i porywająca. Łamiąca serce i nie wiem co jeszcze....

Książkę dostałam, uszczęśliwiona zasiadłam do czytania a moje wrażenia, są następujące.

Poznajemy Henry'ego, nastolatka w ostatniej klasie szkoły średniej. Jest młodzieńcem niemalże idealnym, grzecznym i dobrze się uczącym. Nie mający na koncie żadnych wybryków, które kojarzone są z chłopcami w jego wieku. Nie. Henry to męska wersja wzoru cnót i romantyczności. Jeszcze nie miał okazji się w nikim zakochać, ale oczekuje tego momentu niemalże jak zjawiska atmosferycznego, którego nigdy nie widział, ale słyszał, odkąd pamięta.

Nastolatek od pierwszej klasy marzył, aby objąć stanowisko redaktora naczelnego szkolnej gazetki. Pracował żmudnie i wytrwale. I oto okazuje się, że gdy jest już bardzo blisko, nauczyciel proponuje posadę jemu i nowej uczennicy, która wcale nie ma ochoty piastować stery. Henry czuje się zirytowany i rozżalony, przez tyle lat zabiegał a tutaj, pojawia się jakaś nieznajoma i od razu dostaje jego marzenie. W dodatku jeszcze śmie odrzucić propozycję. Coś nie do pomyślenia.

Grace ma tajemnice. Ubiera się dosyć specyficznie. Dokładniej mówiąc po chłopięcemu, jakby nie zwracała uwagi na wygląd. Pierwsze lepsze koszulki, bluzy, spodnie. Wszystko w klimacie męskim. Włosy trudno określić, kiedyś może były ładnej, teraz wyglądają żałośnie. Dziewczyna utyka i nikt nie wie, skąd się wzięła. Dlaczego nie zależy jej na własnym wizerunku i relacjach z rówieśnikami? Chodząca zagadka...

Nie będę pisała, że w jakiś sposób losy tych dwojga się splotą i jak to się zacznie między obojgiem dziać Bóg jeden wie co. Nie. Nie napiszę czegoś takiego.

Szczerze mówiąc, gdybym miała napisać, co myślę, tekst nie nadawałby się do publikacji. Dlatego spróbuje, jakoś uporządkować myśli, ubrać własne emocje w bardziej odpowiednie słowa...
Cały czas podczas czytania, zastanawiałam się, w którym momencie zacznę czuć, ale nie irytację a poczuję klimat książki. Czekałam i czekałam, niestety się nie doczekałam. Autorka pomysł mogła mieć dobry, lecz co z tego. Skoro nie przyszło jej do głowy, aby włożyć w swoją historię emocje i naturalność. To „coś”, dzięki czemu odbiorca po przeczytaniu kilku stron wpadnie w wir wydarzeń albo czegokolwiek czym „częstowała” w tekście.

W zasadzie bardzo lubię, kiedy w fabule mamy wgląd na wymianę wiadomości bohaterów, e-maile czy też inne komunikatory. Bez znaczenia. Jednak rozmowy Grace i Henry'ego były, nie wiem sama, co to było. Bez ładu i składu. I albo jestem już tak przestarzała i różnica pokoleniowa zwyciężyła, albo pani Sutherland coś się pomyliło, ponieważ jak żyję, nie widziałam, aż tak drętwych wiadomości.

Kolejna sprawa. Gdzie była tytułowa chemia serc"? Może ktoś ją znalazł? Nie mogę opisać relacji, nie mogę zdradzić. Jednak jeżeli tam była chemia, to ja powoli zaczynam wierzyć w krasnoludki i królewnę śnieżkę, z naciskiem na krasnoludki.

Henry dla mnie był dziwny, sztuczny jakiś mimozowaty. Totalnie nie jak młody facet, który mając postrzelonych znajomych, zachowuje się niczym oderwany od rzeczywistości. Ogólnie oni wszyscy byli specyficzni. Rozmowy znajomych — Panie Boże, zrzuć mi słownik, ponieważ nie widziałam w nich nic śmiesznego, kojarzącego z beztroską nastolatków.
Chociaż i tak, nic bardziej nie rozłożyło mnie na części, jak — rozmowy z rodzicami. Nie wiem, jak jest w Ameryce. Czy rzeczywiście relacje z dziećmi są aż tak swobodne? No ja mając 16 lat, nie rzucałam żarcików do mamy, typu - „wychodzę się schlać i sponiewierać. Bardzo możliwe są grupowe orgie".
Odnoszę wrażenie, że pani autorka bardzo chciała stworzyć młodzieżową, troszkę wesołą, ale jednak dramatyczną powiastkę i tak bardzo się starała, że zmarnowała wszystko. Od a do z. Nic tylko pogratulować.

Bo uwierzcie, tajemnica Grace była smutna i można było jej współczuć. Gdyby zostały włożone prawdziwe emocje ale  coś takiego spłyconego. W dodatku zakończenie. Chyba już sobie odpuszczę komentowanie.

Chemia naszych serc — książka, która nie ma sobie ani kropelki chemii, dzięki której fabuła poruszyłby najczulsze struny, dzięki czemu przeżycia bohaterów byłyby naszymi. Nic takiego nie znalazłam. Bardzo mi przykro.

Decyzje o przeczytaniu pozostawiam do indywidualnej oceny, nie chcę na nikogo wpływać. Mnie się nie podobało i czytanie zamiast przyjemnością było męczarnią.
 Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu PapierowyPies 

8 komentarzy:

  1. Nosz kurczę i teraz będę się dygała, bo jestem bardzo tej książki ciekawa i nawet ją mam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm szkoda, że się rozczarowałaś. Póki co nie mam tej książki w planach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja ostatnio jakaś nie na czasie - kompletnie nie słyszałam o tej książce. Pierwszy raz u Ciebie trafiłam na ten tytuł. To mówisz, że mimozowaty Henry heheh

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie słyszałam o tej powieści, ale już widzę, że raczej nie jest w moim guście. Oczywiście wiadomo, że bohaterowie się w sobie zakochają, albo przynajmniej jedno z nich, więc już na tym etapie odpadam. A skoro historia jest mało emocjonująca i źle napisana to tym bardziej mówię pas.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakoś nie zwróciłam wcześniej uwagi na tę książkę i widzę, że dobrze;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Chciałam ją przeczytać, ale teraz szczerze mówiąc się waham. :/


    Dwie strony książek

    OdpowiedzUsuń
  7. Już kiedyś zauważyłam tę książkę i mnie trochę zainteresowała, jednak widzę że chyba nie warto mi po nią sięgać. Szkoda, że autorka lepiej nie wykorzystała swojego pomysłu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja ją złapałam w bibliotece, do której rzadko co chodzę. Mam nadzieję, że ja znajdę i poczuję tę chemię serc! Trzymaj za mnie kciuki!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger