lutego 05, 2018

lutego 05, 2018

Wszystko, tylko nie mięta





Swoją przygodę z książkami Ewy Nowak, rozpoczęłam jakoś pośrodku, kiedy część Miętowej już podbiła serca czytelników, a kolejne miały to zrobić.

Planowałam sięgnąć po te pierwsze wydania, bo jak wiadomo, ciekawość czy faktycznie pierwsze był dużo lepsze od później pisanych książek, no i w ogóle. Po prostu lubię pióro autorki, nawet jeśli bywały tytuły, mniej wciągające, to nie umiem sobie odmówić, sięgnięcia po kolejny.

Tym razem padło na Wszystko, tylko nie mięta, w odświeżonym wydaniu. Czy ładniejszym? Kwestia dyskusyjna, poprzednie również miały swój urok. Najważniejsze jest wnętrze i jego przesłanie, czy trafiło do mnie? O tym już za chwilę.

 
 
Poznajemy pięcioosobową rodzinę Gwidoszów. Rodziców i trójkę dzieci. Najstarszy syn jest już w klasie maturalnej, przystojniak jak się patrzy, który zdaje sobie sprawę z uroku, jaki wywiera na płci piękniej. Kolejna jest Malwina, dorastająca panienka, na etapie pierwszych zauroczeń, porywów serca i fascynacji. No i Marynia, najmłodsza latorośl, przysparzająca starszemu rodzeństwo nieco kłopotów, ale i radości. Wiadomo jak to w rodzinie.

Przyglądamy się każdej postaci, poznając ich marzenia, radości oraz troski. Jedno należy przyznać. Gwidoszowie mimo zróżnicowania charakterów, tworzą zgraną całość, która może na siebie liczyć w każdym momencie, ale czy w praktyce, gdy nagle coś się przeoczy, bo przecież zawsze było dobrze, w porę zostanie zauważony problem jednego z członka rodziny?

Kuba, pewny siebie, kochający rodzeństwo, ale jak to nastolatek, nieokazujący uczuć. Mówiący szczerze i głośno na temat poglądów w pewnych spraw. Przez przypadek nawiązuje znajomość z pewną starszą kobietą, która otworzy mu oczy, że bardzo często, najciemniej bywa właśnie pod latarnią.

Malwina, jeszcze nieumiejąca zobaczyć w sobie piękno, dojrzewanie to taki okres, że jeden mały pryszcz wydaje się katastrofą, a co dopiero nieodpowiednia waga. I co z tego, że każdy chwali jej zgrabną sylwetkę, ona chce być piękna. Zwłaszcza teraz, gdy jej obiekt westchnień, nie jest byle kim.

Marynia, najmłodsza obserwatorka wszystkiego, co dzieje się w domu. Zadająca trafne pytania, nie pozwala zbyć się, odpowiedzią na odczepnego. Bardzo bystra i dociekliwa. Taka mała domowa iskierka.

No i rodzice, tato kochający mamę, nawet, wtedy gdy jej pomysły nigdy nie znajdują zakończenia. I mama, co chwilą ruszająca z nowym projektem na siebie, próbuje swoje siły w psychologii. Zupełnie nie podobna do swojej matki, przyglądającej się córce, z pobłażaniem a czasem i troską. Właśnie babcia, bardzo często będzie mówiła bez ogródek, co trzeba, filar rodziny.

 
Lubię czasem zaglądać do innych rodzin, do ich życia, które prowadzą. Tacy zwykli „Kowalscy”, którzy nie wyróżniają się z tłumu, a jednak potrafią przytrzymać uwagę, na dłużej. I tacy właśnie są Gwidoszowie, normalni, bez sztuczności. Kochają, spierają, ale i czasem pokłócą. Jak to bywa w większości domach.

Niby można by na tym skończyć, bo przecież opisywanie codziennego życia, przypadkowych ludzi, nie musi być interesujące, ale często to właśnie, patrząc na innych, możemy zrozumieć swoją sytuację, czy aby też nie znajdujemy, czy znaleźliśmy w podobnej sytuacji?

Bardzo interesującym wątkiem, jest ukazana relacja między Kuną a pewną panią, która będzie otwierała oczy nastolatkowi na pewne rzeczy. Na to, by nie czuł się pewny we wszystkim i wszystkich. Bo czasem, nawet w najbliższym otoczeniu, można nie zauważyć, że dzieje się jakaś tragedia. Ludzie cierpiący, nie zawsze chodzą z męczeńskim wyrazem twarzy, nie. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze się maskują.

I wreszcie rodzice, no w końcu można powiedzieć idealni, tacy o jakich, nie jedno dziecko mogłoby marzyć. Rozmawiali ze swoimi latoroślami, uczestniczyli w ich sprawach. I nagle, coś w pewnym momencie uśpiło ich czujność. Czy popełnili błąd? Czy byli winni, temu, co się wydarzyło?

Może i ta historia jest zwyczajna, może nie wywiera ogromnego wrażenia na czytelniku. Jednak uważam, że właśnie przez swoją zwyczajność, tak dobrze trafia do odbiorcy, ukazując normalne życie, codzienność, w której znajdujemy się wszyscy i zdarzenie, na jakie często nikt nie jest przygotowany. Jak radzić sobie w sytuacji, gdy nie zauważymy, że członek rodziny cierpi, że coś dzieje się złego, w chwili, gdy sprawa nabiera poważne rozmiary. Co zrobić, jak zareagować?

Myślę, że jest to świetna książka, dla rodziców i nastolatków. Żeby jedni i drudzy potrafili zrozumieć, że czasem warto zadać pytanie, nawet gdy boimy się, usłyszeć odpowiedzi. Bo najważniejsza jest szczera komunikacja. Bez tej, nawet z pozoru idealna rodzina, zacznie mieć swoje rysy i pęknięcia.

Książkę oczywiście polecam, bardzo dobrze się czytać, jest lekka, ale jak to u Ewy Nowak, z odpowiednim przesłaniem.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe Motyle.

5 komentarzy:

  1. Lubię takie książki z przesłaniem. Ich fabuła może być doskonałym podłożem do tego, aby przemyśleć i być może zmienić swoje życie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie czytałam nic tej autorki, ale nie wiem czemu...jakoś nie mam ochoty na jej twórczość. Być może jej książki przypadłyby mi do gustu, ale od lat mam blokadę ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Książki Ewy Nowak czytałam w latach szkolnych, czyli bardzo dawno temu ;) Przydałoby się zatem powrócić do twórczości tej autorki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem ogromną fanką całej serii i nie przeczytałam maksymalnie trzech tytułów i to tych nowszych, ale na pewno nadrobię, pomimo faktu, iż nie znajduję się już w wieku nastoletnim. Tak kocham Serię Miętową, że nie potrafię podejść do niej zbyt krytycznie, zatem chwalę niemal każdy tom! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jedna z moich ulubionych serii :) ma swój urok, chociaż Borejków kocham bardziej :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger