Pamiętam, kiedy pierwszy raz
trafiłam na książkę Olgi Rudnickiej, było to wiele lat temu. Zaraz po
jej debiucie. Tak, jestem czytelniczką, która zaczęła swoją przygodę od
pierwszego tytułu i wyczekiwałam każdego kolejnego, wręcz z
utęsknieniem. Pamiętam również, jak bardzo byłam zachwycona style,
humorem i prowadzeniem fabuły. I tego, jak z każdym kolejnym rokiem,
autorka podwyższała sobie poprzeczkę, i byłam dumna z własnego odkrycia.
Bo wiem, że wielu czytelników trafiło na rudnicką, gdy była już
rozpoznawalna. Ja pamiętam czasy, gdy trzeba było się naszukać
informacji, na temat premiery.
Mogę śmiało powiedzieć, że jestem wierną czytelniczką. To znaczy - byłam. Do tytułu, o którym dzisiaj będę pisała.
Zuzanna i Tymoteusz kupują dom. Oboje są
zachwyceni perspektywą przeprowadzki, do własnych czterech ścian. I to
nie jakiegoś mieszkania. Tylko prawdziwy, najprawdziwszy dom z ogrodem.
Każde na swój sposób, planuje najbliższą przyszłość.
Zuzanna zaciągnęła kredyt na poczet
nieruchomości, podjęła już pracę w nowym miejscu zamieszkania. Nic,
tylko rozpoczynać zupełnie nowe życie. Daleko od rodziny, a konkretnie
od matki i siostry.
Tymoteusz ma nieco inne plany, po
błędach, których doświadczył na własnej skórze i portfelu, postanawia
nieco inaczej poprowadzić własny biznes. Zakupiony za gotówkę dom,
osobiście wyremontuje, a następnie sprzeda. Dzięki temu zaoszczędzi na
nerwach i często niezbyt rzetelnych ekipach wykończeniowych. No i
podobnie jak Zuzanna, chce na trochę pobyć z dala od rodziny, zwłaszcza
brata.
Żadne z nich, nie ma pojęcia, że padło
ofiarą oszustwa. Zakupili ten sam dom, teraz pozostaje pytanie. Co
zrobić z problemem, jak rozwiązać sytuacje, kto ma odpuścić i przede
wszystkim, gdzie podział się człowiek, który nabił ich w tak zwaną
butelkę?
Zapowiedź wydawała się bardzo ciekawie.
Wiadomo, kto poznał Rudnicką, ten mógł się spodziewać, że będzie mnóstwo
śmiechu, pomyłek i przezabawnych sytuacji. Prawda? Bo z tym kojarzymy
autorkę. Z jej czarnym poczuciem humoru, ciekawym wątkiem kryminalnym,
który może nie jest, na nie wiadomo jakim poziomie, ale dodaje smaczku i
czyta się naprawdę dobrze.
Takie było założenie. Było, bo już po
pierwszych stronach, poczułam niepokój. Jakbym czytała książkę, nie
swojej autorki. Mimo wszystko dzielnie brnęłam dalej, tak właśnie.
Brnęłam przez dialogi, które z każdym kolejnym, doprowadzały mnie do
niesmaku, zażenowania, a chwilami szoku. Ponieważ nigdy w życiu, nie
spodziewałabym się, by Olga Rudnicka, napisała coś takie beznadziejnego.
Przede wszystkim postać Zuzanny, cały
czas się zastanawiam. Jako kto, miała być ona ukazana? Feministka? W
takim razie wyszło to, bardzo obraźliwie. Na płytką i nierozgarniętą
pannicę? Bo widząc opisy zachowania, odnosiła wrażenie, że postać tej
kobiety, została sprowadzona do chamstwa i prostactwa.
Z jednej strony gardziła każdym
mężczyzną, z drugiej jednak oczekiwałaby każdy na jej nieme zawołanie,
pobiegł i pomógł, oczywiście nie licząc na słowo „dziękuję”, bo przecież
JEJ się należało.
Kolejna sprawa. Poziom dialogów jest tak
żenujący, że po prostu oczy mi wylewały się z wrażenia. „Chcę, żebyś mi
pomógł, ale nie, jesteś facetem - więc spadaj. No, dlaczego mi nie
pomagasz? Przecież jestem kobietą! Nie, nie rób tego, dam sobie radę, w
końcu kobiety nie są słabe!”
Boże Wszechmogący i Wszyscy Święci! Tak
było CAŁY CZAS! Nie wiem, jaki był ten wątek kryminalny, bo on umarł w
butach, w momencie, gdy do głosu została dopuszczona Zuzanna. I te jej
numerowane uśmiechy. Naprawdę? To było tak żenujące i płytkie, że aż mi
było wstyd, za panią Rudnicką. Stworzyć postać kobiecą, w tak brzydkiej
formie. I proszę mi nie wmawiać, że to groteska. Ja już widziałam pseudo
groteskę u innego „wieszcza".
Widać to, co budowała Olga Rudnicka,
przez tyle lat, poszło do lasu. A teraz, weszła tandeta, brak klasy i
jakiegokolwiek poziomu. Smutne.
Tymoteusz, niewiele mogę na jego temat
napisać. Był niczym statysta. Ponieważ musiał być. I nic więcej.
Wszystko kręciło się wkoło Zuzanny, jej absurdalnych zachowań. On albo
jej unikał, albo się bał, bądź też biadolił w myślach.
Seksistowskie przytyki, żarty. Proszę mi
wierzyć. One mogą być śmieszne sporadycznie, ale nie przez calutką
książkę. Ani razu, nie poczułam się rozbawiona. Byłam zła, rozczarowana i
zniesmaczona. Już przy "Były sobie świnki trzy", stało się coś złego.
Miałam nadzieje, że to chwilowy spadek formy. Niestety, po tej książce
już nie mam złudzeń. Dodać muszę, że nie zdołałam jej dokończyć.
Starałam się, ale już przy końcu, po prostu odłożyłam. W planach miałam
spalenie, ale zrezygnowałam. W zimie pójdzie do pieca.
Pozostaje mi odpuścić. Szkoda mojego
czasu i nerwów. Będę wspominała wcześniejsze tytuły, mając nadzieje, że
może kiedyś, autorka zauważy, że ta droga, na którą weszła, nie
poprowadzi daleko.
Myślałam, że jestem odosobniona w swoim
odbiorze, ale nie. Sporo osób, nie tylko oceniających na blogach czy
portalach książkowych, podzieliło się swoją opinią. Niestety negatywną.
Cóż, mogę napisać tylko tyle. Ja tej książki nie polecam. A każdy zdecyduje sam.
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Secretum.
Szkoda, że się zawiodłaś. :/ Muszę przyznać, że nie znam jeszcze twórczości autorki. Mam w planach jej książki, ale na pewno zacznę od tych starszych tytułów. ;)
OdpowiedzUsuńTwórczość autorki jeszcze przede mną, ale na pewno nie rozpocznę jej poznawania od tej książki.
OdpowiedzUsuńO kurcze, czytam pierwszą taką negatywną recenzję i nie wiem, czy sięgnę w takim razie :/
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Miałam czytać tą ksiązkę i na pewno zacznę, ale już bez takiego entuzjazmu na jaki się nastawiałam...
OdpowiedzUsuń