Do przeczytania książek Stanisława Grzesiuka, nakłoniła mnie książka Grzesiuk. Król życia,
którą wcześniej miałam przyjemność czytać. Były w niej fragmenty tego
tytułu, jak i dwóch pozostałych. Sama historia tegoż człowieka wydała
się na tyle interesująca, że postanowiłam nadrobić zaległości. I poznać
historię tego, który nie bał się życia. Tylko stawał z nim w szranki,
nieważne były szanse. Honor był na pierwszym miejscu.
Kim
zatem był Grzesiuk, gdzie się wychowywał, jak wspominał swoje lata
dzieciństwa i wczesnej młodości? Jak wyglądała ukochana Warszawa, zanim
zniszczyła wojenna pożoga? W podróż do przeszłości wybrałam się podczas
czytania Boso, ale w ostrogach.
Grzesiuk
był człowiek o mocnym charakterze, co często dowodzi w swoich
opowieściach, jeszcze z czasów, gdy jako podlotek próbował radzić sobie w
życiu. Jego rodzina była po prostu uboga. Ojciec pracował w fabryce,
matka zajmowała się domem. Mieszkali, delikatnie mówiąc skromnie. Jednak
młody Stanisław nie bał się ryzyka. Potrafił sprzeciwić się starszym i
silniejszym, jeśli gra była warta świeczki. Wraz z kolegami z dzielnicy
kombinowali ile mogli, by zarobić po parę groszy na własne potrzeby,
często by po prostu oddać matce. Najważniejsza była przygoda i
niesiedzenie w domu. Tego już jako chłopiec nie znosił. Podobne
nastawienie zresztą miał do szkoły. Buntował się na każdym kroku.
Później
już jako młody chłopak, doszedł do wniosku, że jakieś wykształcenie
jest mu jednak potrzebne. Musiał iść do pracy, by go przyjęli do
zakładu, potrzebne były dokumenty. Różnie bywało w nauce. Sporo potrafił
nawywijać. W końcu był to niespokojny duch. A jak sam wspominał, sam
nigdy nie szukał zwady, jednak zaczepiony nie pozostał dłużny. I tak
przeszedł przebojem przez etap szkoły. Wiele bójek zostało wywołanych,
kłótni i zatargów z nauczycielami. Bo przecież poniżanie było najgorsze,
co mogło go spotkać. Na to nigdy i nikomu nie pozwolił.
Jego
relacje z ojcem były dosyć specyficzne. O ile darzył go szacunkiem, bo
po prostu tak było wpojone, to nie można powiedzieć, by mieli jakieś
specjalnie bliskie relacje. W ich domu było trudno. Nie było awantur,
jednak coś sprawiało, że przebywanie w izbie, doprowadzało go do głupich
pomysłów. Których i tak nigdy nie brakowało. Robienie żartów sąsiadom
czy wrogom. Tak wyglądał zwykły dzień. Zawsze, ale to zawsze działy się
przeróżne wybryki.
Jednak
to, co cechowało i bije z każdego słowa Stanisława Grzesiuka, zaraz po
porywczym charakterze, było jego pozytywne nastawienie do świata. Z
niemalże każdej sytuacji potrafił wyciągnąć coś dobrego. Czy nawet
naukę, jeśli sprawy obrały taki kierunek? I chociaż jego życie było
naprawdę trudne, nie można stwierdzić, by było smutne i przepełnione
rozgoryczeniem czy żalem do świata, że jest w tym miejscu, a nie innym.
Parł do przodu mimo przeciwieństw rzucanych pod nogi. Był człowiekiem,
którego jeśli wyrzuci się drzwiami, wróci oknem. I tak w kółko. Nie
ustąpił tylko dlatego, że ktoś mu czegoś zakazał.
W
książce jest mnóstwo wesołych wspomnień, opowieści o trudnym starcie,
ale nie bez nadziei na lepsze jutro. O ogromnej chęci osiągnięcia czegoś
lepszego mimo wszystko. I naprawdę podczas czytania, czuje się ten jego
optymizm.
Stanisław
Grzesiuk miał ostry charakterek. Nie znosił kapowania, nie było nic
gorszego w jego mniemaniu od kapusia. I takimi ludźmi szczerze gardził,
nie obawiał się pokazać, jak kończą ludzie bez honoru. Przez co jesteśmy
świadkami wielu naprawdę poważnych bójek, które nie kończyły się tylko
na poobijanej twarzy. Chłopaki z Czerniakowa i Wójtówki nie czuli
strachu przed niczym. Jak trzeba było iść na zadrę, nie cofnęli przez
strach.
Wiele
emocji wywołują wspomnienia z wyjazdów na obozy wojskowe. Możemy w nich
przeczytać o wesołych, ale również bardzo poruszających wydarzeniach.
Gdzie nawet takiemu wesołkowi, ściskało gardło. I można było ujrzeć, jak
wielki był kontrast między Warszawą a odległymi zakątkami kraju. Gdzie
mimo biedy w stolicy, mieli i tak więcej niż ci, których spotkał podczas urlopu".
Niesamowite
było, jak Oni się ze sobą trzymali, jeden drugiemu pomógł tym, co miał.
I grupa stała murem za swoim, choćby nie wiadomo co się miało wydarzyć.
Myślę, że teraz niewiele jest tak mocnych przyjaźni, dla których
nastawi się karku. A nawet własne życie. Bo chłopaki tak właśnie robili.
Nie zważali na konsekwencje.
Ostatnie
rozdziały książki opowiadają o wczesnych dnia wybuchu wojny, tego, jakie
nadeszły zmiany w Warszawie i okolicznych województwach. Na początku
nie było aż takiej agresji. Niemcy poruszali się dosyć niepewnie i mniej
zdecydowanie niż później. Dlatego mieszkańcy mogli na lewo radzić sobie
utrudnieniami po zamknięciu zakładów pracy. Nie każdy chciał pracować
pod władzą okupanta.
Następne
miesiące miały się okazać mniej łaskawe, chociaż i tak Grzesiuk miał
sporo szczęścia, jeśli można to tak nazwać. Radził sobie dobrze, unikał i
przechytrzał Niemców. Oczywiście do czasu. Jak skończyła się dla niego
ucieczka, większość wie.
Myślę,
że tutaj nie ma sensu polecać. Te książki po prostu powinny zostać
przeczytanie. Cieszę się, że do mnie trafiły i mogłam na kartach stron
uczestniczyć we wspomnieniach życia tego człowieka.
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKA.
Nie moje klimaty :(
OdpowiedzUsuńCiekawe, ciekawe, więc czemu nie?!:)
OdpowiedzUsuń