grudnia 04, 2018

grudnia 04, 2018

Boso ale w ostrogach


Do przeczytania książek Stanisława Grzesiuka, nakłoniła mnie książka Grzesiuk. Król życia, którą wcześniej miałam przyjemność czytać. Były w niej fragmenty tego tytułu, jak i dwóch pozostałych. Sama historia tegoż człowieka wydała się na tyle interesująca, że postanowiłam nadrobić zaległości. I poznać historię tego, który nie bał się życia. Tylko stawał z nim w szranki, nieważne były szanse. Honor był na pierwszym miejscu.

Kim zatem był Grzesiuk, gdzie się wychowywał, jak wspominał swoje lata dzieciństwa i wczesnej młodości? Jak wyglądała ukochana Warszawa, zanim zniszczyła wojenna pożoga? W podróż do przeszłości wybrałam się podczas czytania Boso, ale w ostrogach.

Grzesiuk był człowiek o mocnym charakterze, co często dowodzi w swoich opowieściach, jeszcze z czasów, gdy jako podlotek próbował radzić sobie w życiu. Jego rodzina była po prostu uboga. Ojciec pracował w fabryce, matka zajmowała się domem. Mieszkali, delikatnie mówiąc skromnie. Jednak młody Stanisław nie bał się ryzyka. Potrafił sprzeciwić się starszym i silniejszym, jeśli gra była warta świeczki. Wraz z kolegami z dzielnicy kombinowali ile mogli, by zarobić po parę groszy na własne potrzeby, często by po prostu oddać matce. Najważniejsza była przygoda i niesiedzenie w domu. Tego już jako chłopiec nie znosił. Podobne nastawienie zresztą miał do szkoły. Buntował się na każdym kroku.

Później już jako młody chłopak, doszedł do wniosku, że jakieś wykształcenie jest mu jednak potrzebne. Musiał iść do pracy, by go przyjęli do zakładu, potrzebne były dokumenty. Różnie bywało w nauce. Sporo potrafił nawywijać. W końcu był to niespokojny duch. A jak sam wspominał, sam nigdy nie szukał zwady, jednak zaczepiony nie pozostał dłużny. I tak przeszedł przebojem przez etap szkoły. Wiele bójek zostało wywołanych, kłótni i zatargów z nauczycielami. Bo przecież poniżanie było najgorsze, co mogło go spotkać. Na to nigdy i nikomu nie pozwolił.

Jego relacje z ojcem były dosyć specyficzne. O ile darzył go szacunkiem, bo po prostu tak było wpojone, to nie można powiedzieć, by mieli jakieś specjalnie bliskie relacje. W ich domu było trudno. Nie było awantur, jednak coś sprawiało, że przebywanie w izbie, doprowadzało go do głupich pomysłów. Których i tak nigdy nie brakowało. Robienie żartów sąsiadom czy wrogom. Tak wyglądał zwykły dzień. Zawsze, ale to zawsze działy się przeróżne wybryki.

Jednak to, co cechowało i bije z każdego słowa Stanisława Grzesiuka, zaraz po porywczym charakterze, było jego pozytywne nastawienie do świata. Z niemalże każdej sytuacji potrafił wyciągnąć coś dobrego. Czy nawet naukę, jeśli sprawy obrały taki kierunek? I chociaż jego życie było naprawdę trudne, nie można stwierdzić, by było smutne i przepełnione rozgoryczeniem czy żalem do świata, że jest w tym miejscu, a nie innym. Parł do przodu mimo przeciwieństw rzucanych pod nogi. Był człowiekiem, którego jeśli wyrzuci się drzwiami, wróci oknem. I tak w kółko. Nie ustąpił tylko dlatego, że ktoś mu czegoś zakazał.
 
W książce jest mnóstwo wesołych wspomnień, opowieści o trudnym starcie, ale nie bez nadziei na lepsze jutro. O ogromnej chęci osiągnięcia czegoś lepszego mimo wszystko. I naprawdę podczas czytania, czuje się ten jego optymizm.

Stanisław Grzesiuk miał ostry charakterek. Nie znosił kapowania, nie było nic gorszego w jego mniemaniu od kapusia. I takimi ludźmi szczerze gardził, nie obawiał się pokazać, jak kończą ludzie bez honoru. Przez co jesteśmy świadkami wielu naprawdę poważnych bójek, które nie kończyły się tylko na poobijanej twarzy. Chłopaki z Czerniakowa i Wójtówki nie czuli strachu przed niczym. Jak trzeba było iść na zadrę, nie cofnęli przez strach.

Wiele emocji wywołują wspomnienia z wyjazdów na obozy wojskowe. Możemy w nich przeczytać o wesołych, ale również bardzo poruszających wydarzeniach. Gdzie nawet takiemu wesołkowi, ściskało gardło. I można było ujrzeć, jak wielki był kontrast między Warszawą a odległymi zakątkami kraju. Gdzie mimo biedy w stolicy, mieli i tak więcej niż ci, których spotkał podczas urlopu".

Niesamowite było, jak Oni się ze sobą trzymali, jeden drugiemu pomógł tym, co miał. I grupa stała murem za swoim, choćby nie wiadomo co się miało wydarzyć. Myślę, że teraz niewiele jest tak mocnych przyjaźni, dla których nastawi się karku. A nawet własne życie. Bo chłopaki tak właśnie robili. Nie zważali na konsekwencje.

Ostatnie rozdziały książki opowiadają o wczesnych dnia wybuchu wojny, tego, jakie nadeszły zmiany w Warszawie i okolicznych województwach. Na początku nie było aż takiej agresji. Niemcy poruszali się dosyć niepewnie i mniej zdecydowanie niż później. Dlatego mieszkańcy mogli na lewo radzić sobie utrudnieniami po zamknięciu zakładów pracy. Nie każdy chciał pracować pod władzą okupanta.

Następne miesiące miały się okazać mniej łaskawe, chociaż i tak Grzesiuk miał sporo szczęścia, jeśli można to tak nazwać. Radził sobie dobrze, unikał i przechytrzał Niemców. Oczywiście do czasu. Jak skończyła się dla niego ucieczka, większość wie.

Myślę, że tutaj nie ma sensu polecać. Te książki po prostu powinny zostać przeczytanie. Cieszę się, że do mnie trafiły i mogłam na kartach stron uczestniczyć we wspomnieniach życia tego człowieka.


Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKA.

2 komentarze:

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger