listopada 05, 2016

listopada 05, 2016

Blondynka w Japonii


źródło

Interesuje się programami oraz książkami podróżniczymi, lubię odkrywać nowe informacje na temat miejsc, których nie poznałam osobiście, a jedynie za pośrednictwem innych ludzi. Mam swoich ulubionych podróżników, oglądam ich programy, czytam książki. Jednym słowem wyczekuję wieści na temat kolejnego pasjonującego kraju, omawianego z innej perspektywy niż tylko zwykłego turysty spędzającego czas w opłaconym kurorcie.
Dlatego, kiedy ukazała się najnowsza książka Beaty Pawlikowskiej - Blondynka w Japonii, od razu chciałam przeczytać. Kraj ten od zawsze mnie fascynował, kiedy otrzymałam swój egzemplarz zasiadłam do czytania, jakież są moje wrażenia po zakończonej lekturze, czy otrzymałam to czego oczekiwałam?

Przede wszystkim forma, jaką obrała Pawlikowska, nie wiem, czy to był pamiętnik, czy urywki zapisków, jakie dokonywała podczas pobytu w kraju kwitnących wiśni. Jedno wiem. Całość jawi się jakby ktoś, pozbierał fragmenty notatek i poukładał we względną całość, później postanowił wydrukować. No dobrze, można i tak. Widać nie ważne jak, byleby było ciekawie i zainteresowało potencjalnego odbiorcę. Liczy się treść. Prawda?

Podróżniczka rozpoczyna swoją opowieść od tego, jak znalazła się w Japońskim bardzo szybkim pociągu, który nagle się zatrzymał. Przed zakończeniem trasy. Przez długi czas czytamy o rozważaniach na temat życia w tym odległym kraju, gdzie technika i pęd pracy jest najważniejszym trybikiem w życiu każdego mieszkańca. Nic się nie liczy poza pracą, wszystko, co robią, musi być perfekcyjne. Nie możesz się pomylić, nie wolno Ci zignorować polecenia, ponieważ wypadniesz z planszy. Znikniesz i nikt nie będzie zastanawiał się, gdzie jesteś. Ponieważ zastąpi Cię kolejna osoba, inny pionek w grze. W taki mniej więcej sposób opisywała Pawlikowska Japończyków oraz system panujący w ich zabieganym świecie.

No dobrze, ale w końcu nie samą pracą się żyje. Dookoła muszą być jakieś ciekawe miejsca, no i osławione kwitnące wiśnie. Jak traktowani są turyści, czy trudno żyje się w miejscu, gdzie jest tak przerażająca liczba ludności? Szybko. Tak opisuje autorka. Chcesz zjeść w knajpie śniadanie? Dobrze, ale musisz zrobić to w określonym czasie, bo inni już czekają. Masz ochotę posiedzieć przy talerzu? Nie ma sprawy, idź do drogiej restauracji. Japończycy nie spotykają się na rozmowie przy kawie w taniej knajpce, nie mają na to czasu. Wszystko kosztuje. Co ich cieszy? Bycie doskonałym w swojej pracy. Tylko wtedy ich egzystencja ma sens, gdy powierzone zadania wypełniają zgodnie z oczekiwaniami szefa.

Miałam spore oczekiwania względem książki, mam w pamięci inne tytuły, które napisała Pawlikowska, dlatego też bez zastanowienia zdecydowałam się na Blondynkę w Japonii, niestety czuję się rozczarowana.

Zacznijmy od tego, że nie mogłam znieść zwrotów kierowanych nie wiem, do czytelnika, do kogoś o kim w danej chwili podróżniczka myślała. Niestety mnie drażniły swobodne wypowiedzi. Przesadzona ilość wykrzykników, jakby jeden nie wystarczał. Ciągłe przypominanie, że glutaminian sodu jest złem w najczystszej postaci - TAK WIEM. Przez większość książki zmagamy się z szukaniem miejsca, gdzie można znaleźć coś wegetariańskiego. Tak. Podróż po barwnej Japonii została sprowadzona do tego, że nigdzie nie można było otrzymać pożywienia bezmięsnego. No koszmar. Jestem mięsożerna, ale gdybym nie była, wpadłabym do pierwszego sklepu, złapała za coś, co nie ma mięsa i już. Przepraszam, pomyliłam się. Tu chyba mowa o weganizmie. Jeszcze lepiej. W każdym razie nasza podróż praktycznie ograniczyła się do problemu z porozumieniem w języku, którego Pawlikowska nie znała. Szukania jedzenia bezmięsnego. No i to chyba by było na tyle. Podróży, które przybliżyłyby nam odległy kraj, jest niewiele. Gdzieś przez przypadek zawędrowaliśmy do małpek mieszkających w zimnych górach, zażywających kąpieli w gorących źródłach. Tak, to chyba jako jedyne było interesujące. Czekałam na ciekawostki, nowinki coś, co sprawi, że książka nabierze klimatu, przeniesie nas do Japonii. Zabieganej, ale i mającej barwną przeszłość kulturową.

Oceniając z perspektywy emocji, jakie odebrałam podczas czytania, odnoszę wrażenie, że jest to miejsce przygnębiające i niezapraszające do odwiedzin. Całkiem inaczej wyobrażałam sobie tę książkową podróż. Więcej rozważań i poszukiwań nie-mięsa jak samej Japonii. Smutne. Książka może i ładnie wydana, znalazło się kilka ciekawych zdjęć. Przeważnie jedzenia, ale... Nie o tym chciałam przeczytać. Trudno. Moja strata.

Nie umiem polecić, ponieważ czuję okrutny niedosyt. Pozostawiam do indywidualnej decyzji.

Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu DużeKa

7 komentarzy:

  1. Moja siostra uwielbia Pawlikowską, więc jej polecę powyższą książkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przepadam za jej książkami, o niebo lepiej pisze Wojciechowska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie chciałabym zdobyć książkę Wojciechowskiej:)

      Usuń
  3. Przyznam, że ja jeszcze w ogóle nie czytałam żadnej książki Pawlikowskiej. Na razie zachwycam się Martyną Wojciechowską.

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiem Ci jedno - nie znoszę Pawlikowskiej. Czy Ty wiesz, że ona ostatnio napisała książkę o depresji? Że niby znalazła narzędzie do jej leczenia? Eureka, jest lepsza niż niejeden lekarz ;) A poważnie, kiedyś myślałam, że to taka fajna babka, aż trafiłam na jakiś wywiad z nią i czar prysł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie słyszałam o tej książce.Wiesz ostatni raz miałam w rękach jej w Dżungli życia... lata świetlne, kiedyś właśnie lubiłam jak opowiadała o swoich podróżach, myślałam, że i tym razem będzie ciekawie. A dostałam poradnik o tym, czego mam nie jeść bo jest niezdrowe. No trudno. Następnym razem pokuszę się o Wojciechowską, bo zachwycam się jej kobietą na krańcach świat:):).

      Usuń
  5. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Niekończące się marzenia , Blogger