źródło |
Kiedy opadają
największe emocje, po zaręczynach hrabiego Aleksandra z Kate, do wielu osób
dochodzi, co tak naprawdę się wydarzyło, ale również, jakie zmiany nadejdą z
chwilą podjętej decyzji. Dwoje zakochanych, wraz z ich pięknym uczuciem w parze
idzie coś mroczniejszego, ukrytego w cieniu. Tajemnica, która zagląda ze szpar,
szukająca ujścia, by po latach pokazać się w całej okazałości. Tylko czy do
tego dojdzie?
Kate żyje przyszłością, tym co już niebawem nastąpi. Zostanie żoną hrabiego Cantendorf, mężczyzny, o którym skrycie marzyło wiele kobiet. Jednak to do niej jego serce zabiło, to ona stała się jego kolejną wybranką.
I chwilami właśnie ta świadomość, brała górę nad myślami
dziewczyny. Zdającej sobie sprawę, że nie jest pierwszą kobietą ukochanego. Co
gorsza, na zamku w dalszym ciągu przebywała kochanka Aleksandra, to znaczy była
kochanka.
Lady Adler poczuła gniew, tyle lat stała w cieniu, nie mogąc nic zrobić, dopóki żył niekochany mąż. Teraz gdy odzyskała upragnioną wolność. Ten, z którym tyle ją łączyło, nagle obwieścił, że zakochał się w zwykłej dziewczynie. I nie chodziło o to, że Isabelle, miała coś przeciwko młodziutkiej Kate, bo ta była niewinna, to do Aleksandra odczuwała żal. To po jego decyzjach, które zresztą nie nastąpiły, wiele sobie obiecywała. I co? Miała tak po prostu odejść? Jako przegrana?
Jest jeszcze jedna kobieta, obawiająca się nadchodzących zmian. Oto jej pozycja zostanie wystawiona na widok nowej Pani domu, która będzie miała czas i prawo w doglądaniu tego, na co mężczyźnie nie zawsze się chciało. Jak pogodzić się z przyszłością, gdzie szukać spokoju i jak pogodzić to, co nieuchronne?
Trzy kobiety, każda z nich obawiająca się czegoś innego. Żadna nie przeczuwająca, że niebawem nadejdą zmiany, o których nie miały pojęcia. A te, dopiero rozpoczną lawinę wydarzeń... Niekoniecznie dobrych dla wszystkich.
Gdy zakończyłam
pierwszą część, pisałam, że z pewnością jest ona jedynie wprowadzeniem, do
tego, co autorka będzie chciała nam zaserwować. I tak właśnie było. Tajemnica
Zamku, uroczo i lekko zdobywała czytelnika, wszystko, co tam spotkaliśmy, było
owiane zasłoną milczenia. Nie było wiadome, kto odegra najważniejszą rolę w
przyszłości.
Oczywiście postaci zarysowało się dość jednoznacznie. Od naiwnej, ale jakże żywiołowej Kate po wyrachowaną, twardo stąpającej po ziemi Isabelle. Między tymi dwiema przepaść nie do przebycia, ale czy rzeczywiście tak właśnie jest? Może dwie zupełnie inne kobiety, łączy więcej niż może się na pozór wydawać?
Sięgając po Cenę szczęścia, czułam ogromną ciekawość, w jaki sposób zostaną poprowadzone losy bohaterów. W pewnym sensie było tak, jak bym się mogła spodziewać. Co mnie rozgniewało, bo miałam nadzieję, że jednak fabuła nie pójdzie tym torem. Później okazało się, że sprawa nie wygląda tak jasno, jak na początku ją odebrałam. No i im dalej czytałam, tym bardziej zastanawiało mnie, jakie też Pani Mirek, ma w planach zakończenie tej historii. Ponieważ tyle wątków zostało poruszonych, w dodatku kilka postaci nagle zaczęło żyć. I to dosłownie, przebudziło się z własnego snu, co za tym idzie, na pewno szykuje się jakaś aferka.
Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o Aleksandra. Zbyt wiele kobiet wokół jego osoby. Oczywiście wiadome jest, że nie musiał żyć jak mnich, jednak czy rzeczywiście pragnął miłości? Może jego pobudki są zupełnie inne? Sama nie wiem. Sporo znaków zapytania pozostaje, po zakończeniu tej części. Myślę, że kolejna będzie dopiero kulminacją. Nie wiem jak, ja to przeżyję. Nie wiem.
Podsumowując, miałam niezłą mieszankę emocji podczas czytania. Wpadłam w wir wydarzeń, no i wyskoczyłam z nich, dopiero gdy uświadomiłam, że na kolejnej stronie nie ma już nic, to znaczy, że dalej jest już tylko zapowiedź najnowszej książki. A teraz? Teraz muszę czekać i udawać, że wcale się nie dłuży.
Tekst stanowi oficjalną recenzję, dla portalu PapierowyPies.
Na pewno poznam tę serię, ale chyba najprędzej, gdy już ukaże się cała:)
OdpowiedzUsuńZamierzam w końcu poznać twórczość Krystyny Mirek, ale raczej zacznę od innego tytułu, bo do tej serii na razie mnie nie ciągnie.
OdpowiedzUsuń