Miałam długą, nawet mogę stwierdzić bardzo długą przerwę od fantastyki. Przyszedł moment, kiedy jak dotąd połykane tytuły stanęły mi ością, nie mogłam więcej i każdą kolejną książkę, odkładałam z niechęcią. Jednak co się zaczęło, dobrze jest skończyć. Serie o czarownicach z Salem, rozpoczęłam już naprawdę dawno, pierwszy tom był fenomenalny i czułam ogromną radość, że na półce czekają pozostałe dwa. Gdy tylko skończyłam, zabrałam się za czytanie „Tańca w ogniu”. I mogę już teraz napisać, że poszło nie do końca tak, jak oczekiwałam. Książkę przerwałam i odłożyłam na jakieś 70 stron przed zakończeniem. Dlaczego? Za chwilę wyjaśnię.
Lily po walce, którą stoczyła w równoległym świecie, teraz potrzebuje mnóstwo czasu, by odpocząć, nabrać dystansu do wszystkiego, z czym przyszło się jej zmierzyć w miejscu, o którym nie miała pojęcia, że istnieje. Razem z przyjaciółmi z „jej” świata, wracają do prawdziwego domu, a dołącza do nich Rowan – mechanik, pochodzący z linii czasowej, do której trafiła dziewczyna w pierwszym tomie. Teraz ich życie chwilowo się uspokoiło, można powiedzieć, że niewiele się dzieje.
Młoda czarownica dowiaduje się, co wydarzyło w jej życiu, gdy była nieobecna – zajęta w walce z paskudnymi Splotami i starciem ze swoją „drugą wersją” Lilian.
Do pewnego momentu można uznać, że akcja nie ukazuje niczego nadzwyczajnego, bo Rowan, który zostaje wprowadzony w nasz świat, wszystkie nowinki technologiczne i całą resztę, budzi pewne zainteresowanie, ale nie za długo, później jest po prostu już nudno. Aż w końcu na horyzoncie pojawia się czarna postać – brat naszego mechanika, którego celem jak można się domyślić, jest namieszanie w życiu całej grupy, ale co się dokładnie wydarzy?
Powrót do dawnego życia, próba złapania równowagi po wszystkim, czego się nie spodziewała, chwilowa równowaga, by kolejny raz stanąć w miejscu, w którym na każdym kroku czai się niebezpieczeństwo. Czego tak naprawdę chce Lily i kto mówi prawdę w świecie tak różnym, od tego, w jakim do tej pory żyła?
Nie mam zamiaru przed nikim ukrywać, że „Taniec w ogniu”, jest tym słabszym ogniwem trylogii. Sam fakt, że książka mnie wymęczyła do tego stopnia, by porzucić na „ostatniej prostej”, do zakończenia, mówi samo za siebie. Jak później sama się przekonałam, te ostatnie strony były wciągające i ukazały tę historię w zupełnie innym świetle, rzuciły cień, na ludzi początkowo działających w dobrej wierze. A jakby łaskawszym okiem ukazały negatywną postać.
Tym razem nasza Lily jest trochę miałka i mnie wymęczyła większa część opisów, miałam wrażenie, że autorka nie wiedziała jak ugryźć kolejne przejście między wydarzeniami, bo zastój zadziałał na szkodę, jeśli ktoś zapozna się z pierwszą częścią i ta, przypadnie do gustu, niech ma świadomość, że do pewnego momentu nie będzie lekko – ale warto się przemęczyć. Już teraz zdradzę, że w trzeciej części jest szalenie ciekawie i chyba nie tego się czytający spodziewają.
Jednak zanim trójka, jest „Taniec w ogniu”, który przypomina bardziej nudnego „przytulańca”, niby każdy lubi, ale co za dużo, wręcz nie zdrowo. Dlatego, można powiedzieć wtargnięcie złego braciszka, jest wręcz witane z radością. Co można nazwać kuriozalnym, zważywszy na fakt, że jego pobudki nie bywają dobre, a już na pewno nie przynoszą szczęścia. Niemniej, po mocnym rozpoczęciu serii, czytelnik ma w głowie mnóstwo pytań, na które potrzebuje odpowiedzi. Nie czas na mdłe sceny niewnoszące zbyt wiele do fabuły.
Dlaczego Lilian postąpiła w taki, a nie inny sposób? Czy rzeczywiście alternatywna postać jest tym złym odbiciem? A może Lily wcale nie jest tak dobra, a jedynie chce być w ten sposób postrzegana? W rzeczywistości ma więcej wspólnego z Lilian? Czym tak naprawdę są znienawidzone i przerażające Sploty, czy można zapobiec ich atakom?
Dla sympatyków książek o czarownicach, magii i przedziwnych światach, ta seria jest jak najbardziej odpowiednia, nie zrażajcie się zatem moim narzekaniem na tempo akcji, być może ktoś inny odbierze spowolnienie bardziej pozytywnie, mimo wszystko, jestem zadowolona, że nie zrezygnowałam, ponieważ jest to bardzo dobrze skonstruowany świat magii – a ten bardzo lubię.
Tekst stanowi oficjalną recenzje dla portalu Papierowe motyle
Łooo coś dla mnie, muszę ją zapamiętać :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam tej trylogii i chyba wcześniej o niej słyszałam, dlatego pobieżnie przeleciałam wzrokiem tę opinię. Lubię książki o czarownicach, więc sprawdzę pierwszy tom.
OdpowiedzUsuńMam oko na serię, ale jeszcze jej nawet nie rozpoczęłam.
OdpowiedzUsuńnie słyszałam o tej serii. Może kiedyś czytnę, ale nie spieszy mi się jakoś do tego;)
OdpowiedzUsuńChyba niekoniecznie moje klimaty...
OdpowiedzUsuńBardzo lubię takie klimaty, nie znam tej serii, ale chętnie przeczytam pierwszy tom :)
OdpowiedzUsuńTym razem powiem krótko: zdecydowanie nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńA ja polecam Lilianę Bodoc i Sagę o Rubieżach - piękna dylogia, pozdrawiam Agnieszko .
OdpowiedzUsuńrzadko sięgam po fantastykę :)
OdpowiedzUsuńJakoś nie mogę się przekonać do fantastyki
OdpowiedzUsuńCzytałem wiele powieści fantasy, ale ta mnie zachwyciła. Świat, który stworzył autor, jest tak realistyczny i wciągający, że czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńNo nie, to jednak nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńjotka
Raczej odpuszczę sobie tę serię. Za dużo już innych książek czeka u mnie w kolejce tytułów do sprawdzenia. :)
OdpowiedzUsuńKiedyś zaczytywałam się książkami science fiction. Mam w swojej bibliotece sporo literatury science-fiction.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:)
Pierwszy raz słyszę o tej książce. Coś czuję, że może mi się spodobać :)
OdpowiedzUsuńNie znam tej trylogii, ale lubię książki fantasy. Chętnie przeczytam całą serię 😊
OdpowiedzUsuń